Artykuły

Gombrowicz w wersji estradowej

"Operetka" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze IMKA w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.

A miało być tak pięknie. Liczyłem na "Operetkę" niemal na miarę Jerzego Grzegorzewskiego, tymczasem w Imce mamy niewyszukaną rewię mód i piosenek. Jakby to nie był spektakl Mikołaja Grabowskiego.

Jak bardzo Mikołaj Grabowski czuje Gombrowicza, jak wnikliwie go czyta, przekonywać nie trzeba chyba nikogo. Powraca do twórczości autora "Kosmosu" regularnie i zwykle udaje mu się oddać całą jego gorycz i ironię. Gombrowicz zdystansowany i przenikliwy wydaje się czasem wręcz alter ego Grabowskiego. Tak było choćby w "Dziennikach" w tej samej Imce. Skoro zaś "Operetki" na miarę zamysłu jej twórcy nie mieliśmy od ponad dekady, czyli od arcydzielnego spektaklu Jerzego Grzegorzewskiego z roku 2000, oczekiwania na inscenizację Grabowskiego były niebotyczne. Takich samych rozmiarów jest niestety rozczarowanie.

"Operetka" w Imce miała być, jak rozumiem, ostrym komentarzem naszej spsiałej współczesności. Miała być chyba o tym, że prawdziwych, nawet podupadłych arystokratów dziś nie ma, miejsce księcia i księżnej Himalaj zajęli różnej maści celebryci i sezonowe gwiazdki tabloidów. Zatem medialny światek kisi się we własnym sosie, powoli zjadając własny ogon, podczas przeróżnych pokazów mody, premier albo innych eventów. Dlatego scenografię do przedstawienia stanowią tylko dwa krzyżujące się ze sobą długie podesty. Zamiast modelek mamy aktorów. Cała diagnoza Grabowskiego. Jak na artystę tej klasy dojmująco uboga.

Zamiast Gombrowicza otrzymujemy tylko jego słowa, czasem mówione ze zrozumieniem (brawa dla Iwony Bielskiej, jej księżna Himalaj to najlepsza rola w spektaklu), częściej wykrzykiwane tylko albo skandowane. Może to jednak mało ważne, bo "Operetka" w Imce mocno bezczelnie wdzięczy się do widza. Przypomina estradowy wieczór dla uciechy gawiedzi, co mocno kłóci się z zawartością dzieła i przesłaniem autora. Rekordy złego smaku bije Tomasz Karolak jako baron Hufnagiel. Wbiega na scenę niczym król własnego podwórka i atmosfera robi się taka, jak na festiwalu w Opolu. Jest bardziej strasznie niż śmiesznie. Cóż z tego, że starają się Marcin Kalisz i Krzysztof Wieszczek jako Firulet i Szarm i całkiem niezłym pomysłem było odmłodzenie tych postaci. Wszystko ginie w feerii zgranych po kilku minutach kabaretowo-estradowych numerów. Zgrywa w tej "Operetce" nie poprzedza niestety grozy rewolucji, a bez niej wystawiać sztuki Gombrowicza zwyczajnie nie ma sensu. Nawet jeżeli można wykorzystać muzykę Tomasza Kiesewettera, znaną ze słynnego łódzkiego spektaklu Kazimierza Dejmka z lat 70. Kompozycje Kiesewettera i tym razem brzmią dobrze. Tyle że miał być teatr, a nie koncert.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji