Artykuły

Aktorstwo filozofią życia

- Aktorstwo to sztuka manipulowania ludźmi. Minęło sporo czasu, zanim zacząłem grać naprawdę. Aktorem się nie bywa, aktorem się jest zawsze - mówi Jerzy Głybin z Teatru Śląskiego w Katowicach w rozmowie z Karoliną Drwal.

Rzadko się zdarza, żeby zwyczajny człowiek miał tak duży dystans do siebie, do tego, co robi. I uświadamiał sobie przebytą drogę, a także cel, do którego zdąża. Tym bardziej dziwi to u artysty, co to niby z gatunku egocentryków, ekscentryków i wrażliwców. A jednak - po raz kolejny to się sprawdza - nie wolno "szufladkować". Każdy może być wyjątkiem od ustalonych reguł, wszystko jedno - wyobrażonych czy mających uzasadnienie w faktach. I nie trzeba być outsiderem, choć przez szereg lat Jerzy Głybin, od 29 lat aktor Teatru Śląskiego w Katowicach, poniekąd nim był. Począwszy od Lwowa, z którego przyjechał z mamą do Krakowa po zdaniu matury w 1970 r. I w czasach krakowskiej PWST. I - jak sam stwierdza - tu w Katowicach,gdzie zatrzymała go scena która stała się sposobem na życie, bo inaczej być nie może.

Niedawno za rolę George'a w "Kto się boi Wirginii Woolf" E. Albee'go i Jakuba w "Play - Schulz Sanatorium pod Klepsydrą", wg prozy Brunona Schulza, otrzymał drugą w swej karierze Złotą Maskę. Pierwszą przyniosła mu rola Kaliguli w "Caliguli" Alberta Camusa w 1989 roku.

Czy to robi? Na pewno przekonywająco, sadząc z otrzymanych nagród. Ale dystans do siebie nie minął. - Przez wiele lat dokuczała mi niewygoda sceny - mówi Jerzy Głybin. Minęło sporo czasu, zanim zacząłem grać naprawdę. Ale musiało minąć ileś lat, żebym zaczął doceniać wygodę i swobodę bycia na scenie. Tym bardziej że nie odczuwam od lat tremy. Owszem, rodzaj podekscytowania, ale nie paraliż, który - nie ukrywam - bardzo mi przeszkadzał na początku. Teraz, po latach, wiem, że mam coś do przekazania i widzom, i reżyserom, z którymi pracuję. Inie boję się konfrontacji z kolegami, którzy odnieśli sukces, są uznani. Nie bałbym się "potyczek" z najlepszymi polskimi aktorami - czuję się partnerem. Nie zależy mi na sławie, poklasku, nigdy o to nie zabiegałem. Mało tego, jestem przekonany, że nigdy nie osiągnę statusu wybitnego aktora.

Przełomem, który pozwolił wyjść z klatki własnych przekonań i który wspomina dobrze była rola Andrzeja Koseckiego w "Popiele i diamencie" wg J. Andrzejewskiego. - Jan Maciejowski, wcale niełatwy w pracy reżyser, zawierzył mi i dobrze się stało. Ale były też role niedobre, nietrafne, po prostu chybione - np. Wacław w "Zemście", to było bez sensu i z krzywdą dla Piotrka Warszawskiego, który dublował mnie zaledwie kilka razy, mimo że nadawał się do niej zdecydowanie bardziej. Od tego czasu bardzo starannie przyglądam się proponowanym mi postaciom i nie przyjmuję wszystkich propozycji - mówi bez osłonek artysta.

Dla Jerzego Głybina wiele spośród 90 ról, które zagrał do tej pory, jest ważnych. Nie tylko przez ich ocenę, czy to przez publiczność, czy krytykę. Bo każda czegoś uczy, każda coś niesie. Nie tylko wyzwania warsztatowe. Najważniejszy jest tekst, literacko wybitny (koniecznie). Traktowany specyficznie - teatr jest sztuką ubraną w cudzysłów

- stwierdza z przekonaniem. I tym się szczyci, brakiem dosłowności, niuansem, potrzebą dochodzenia do sedna ukrytego za niedopowiedzeniem. Bo to łączy wszystkich - w myśleniu.

Bez reflektorów

To myślenie, proces poznawania świata, to jest jedna z najważniejszych na świecie rzeczy. Aktor klasyfikuje się jako racjonalista, ale nie przeszkadza mu to w zainteresowaniach metafizyką. Ku temu skłania lektura filozoficznych pism. - Zawsze czytałem dużo, dosłownie pochłaniałem książki - wspomina Jerzy Głybin. - To nie opuściło mnie do dzisiaj, tym bardziej że nie przestałem lubić się uczyć. Kiedyś, jeszcze we Lwowie, pasjonowała mnie geografia, do upadłego rysowałem mapy. I czytałem. Dlatego pewnie był prymusem w szkole. I z tego powodu, jako oczytany, dobry uczeń, recytował na akademiach wiersze. Tak wyłowił go polonista i przekazał ważnemu dla dalszych losów człowiekowi, Zbigniewowi Chrzanowskiemu. - To też był niedobitek Polonii lwowskiej - wspomina artysta. - Jeśli dzisiaj jestem tym, kim jestem w teatrze, to jego zasługa. On pokazał mi, czym może być teatr, jako miejsce spotkania ludzi chcących tego samego. Nigdy potem nigdzie nie doświadczyłem takiego zżycia i takiej atmosfery, jak tam w tym zespole. Dodatkowo mój głód książek to spotkanie wzbogaciło o taki sam głód wiedzy, muzyki poważnej, historii sztuki etc. Na trwale, bo ciągle coś chcę poznać, dowiedzieć się czegoś nowego. Z tego nie wyrosłem i uważam to za plus. Ale mimo tego bogactwa przeżyć, razem z mamą, która go wychowywała, marzyli tylko o jednym - wyjeździe do Polski. - To był dla mnie kraj, który wyobrażałem sobie jako dom, pełen słońca przy wiejskiej drodze - opowiada Jerzy Głybin. - Jednak krakowska rzeczywistość, która przyszła do nas z ponownym zamążpójściem mamy, która wyszła za Polaka, okazała się inna.

Katowice

Do Teatru Śląskiego trafił zaraz po studiach za namową prof. Haliny Gryglaszewskiej. Z dwuletnią przerwą, spędzoną wraz z żoną, znaną nie tylko na Śląsku aktorką, Bogumiłą Murzyńską w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, jest związany z tą sceną od 1975 r. - Były tu lata chude - uśmiecha się przekornie. - I takie, kiedy nie było źle, ale jakoś się nie odnajdowałem w pełni. Bogusia była znana, doceniana, a ja byłem trochę w Jej cieniu. Nie przeszkadzało mi to. W końcu jest, moim zdaniem, najwybitniejszą aktorką tego teatru od dziesięcioleci. Teraz stałem się Jej partnerem, rzeczywistym partnerem, czuje przede mną respekt, mimo że nadal to Ona jest bardziej znana - dodaje bez osłonek.

O domu państwa Głybinów mówi się w mieście ciepło. Że życzliwość, dobra kuchnia, otwartość i zwierzaki. Syn Mikołaj już jest samodzielny. Ale nadal są podopieczni - pięć kotów i świnka morska. Był pies, ale, jak każde żywe stworzenie, pożegnał się z tym światem. - Będzie następny - zapewnia aktor. Nie czeka na jakąś wymarzoną rolę,postać, której mu brakuje. Tym bardziej że taką samą wagę jak do teatru przywiązuje do czytania książek, słuchania muzyki, obserwowania przyrody. I myślenia, na które zawsze musi być czas. - W życiu dążę do rozróżnienia między wyobrażeniem świata, a tym, jaki on jest. Chciałbym spotkać się ze światem w połowie drogi między nami. Często myślę o Bogu, o człowieku w różnych aspektach jego bycia tutaj. Zastanawiam się, co jest ważne, a co trzeba odrzucić, jako zbędny balast. Albo - czym jest cisza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji