Pociąg pędzi do... wojny
TO DOBRZE, że teatry nasze sięgają teraz coraz częściej do mało nam znanej współczesnej twórczości Zachodu. Mac Coll, autor "Podróżnych" jest Szkotem. Należy do odważnych brytyjskich bojowników o pokój. W trudnych warunkach imperialistycznego państwa pisze sztuki, które w jego ojczyźnie stają się bronią w tej walce.
Sztuka "Podróżni", grana w Łodzi pt. "Zatrzymać pociąg", dzieje się zrazu na dworcu kolejowym, a potem w pędzącym pociągu. Pociąg mknie przez Niemcy zachodnie i wiezie pasażerów do nieuchronnej zguby - do wojny. Pociąg urasta do symbolu. Pasażerowie, zaangażowani do amerykańskiej bazy wojennej - to albo nieszczęśliwcy, nieświadomi tego co czynią, albo ludzie całkiem świadomi swej łotrowskiej roboty. Na szczęście dla pasażerów znajduje się też wśród nich dzielny bojownik o pokój Nehring (gra go ze spokojem i powagą Płotnicki), który skłania pasażerów do sterroryzowania panów tego pociągu - faszystów, byłych hitlerowców będących na usługach Stanów Zjednoczonych i do zatrzymania pociągu.
Tyle treść sztuki. Autor wprowadza do poszczególnych przedziałów kolejowych pasażerów, z których każdego los jest inny. Mamy więc tam parę małżeńską: on, pisarz czechosłowacki Paweł Lorenz (bardzo trafnie interpretowany przez Zygmunta Maciejewskiego), ona Angielka z pochodzenia, Katarzyna Lorenz. Pisarz oznajmia dopiero w pociągu swej żonie, że nie zamierza już wracać do swej ojczyzny, gdyż "wybrał wolność". W rzeczywistości zaciągnął się na służbę wywiadu amerykańskiego. Żona, uczciwa i ideowa kobieta, oburzona na zdradę męża, odgradza się natychmiast od jego postępowania. Ona to przyczynia się również w zakończeniu do zatrzymania pociągu, pędzonego do zguby. (Rolę Katarzyny zagrała bardzo ładnie i z umiarem Irena Laskowska).
KONFLIKT taki między małżonkami mógłby stworzyć interesującą sytuację dramatyczną. Niestety, autor potraktował go zbyt publicystycznie i argumenty, którymi operuje w słusznej sprawie Katarzyna są ogromnie papierowe. Bardziej dramatycznie przedstawił autor konflikt drugiej pary w tym pociągu: nieszczęśliwej Karin Nielsen i jej ukochanego Enrico Goriano.
Karin (wzruszająca grą Justyna Kreczmarowa) ma za sobą straszną przeszłość hitlerowskiego obozu koncentracyjnego i gwałtów, popełnianych na jej osobie. Ten, którego kocha (gra go interesująco Niewinowski) nie wie nic o tym. Kierownikiem pociągu jest były komendant hitlerowskiego obozu (J. Ziejewski). Może on tu odkryć mężowi tę straszną prawdę.
Każda z pozostałych postaci, czy będzie to mała i nic nie rozumiejąca wiedenka (Stanisława Stępniówna) czy oszukana przez faszystów Polka Anna Wójcik (znakomita Katarzyna Żbikowska), czy świadomy tego, co czyni inżynier (sylwetka, stworzona pomysłowo przez Jerzego Blocka) czy łaknący zemsty Niewidomy (groźny Paluszkiewicz) jedzie na pewną zgubę, którą chcą rozpętać faszyści.
Autor podał bardzo realistyczną treść w sposób, który nazwać by można widmowym. Zamiarem jego było ubranie sztuki w szatę poezji. W programie czytamy nawet, że pewne partie pisane są w oryginale wierszem. To, cośmy widzieli w reżyserii Ludwika Renego zbliżyło się do granic jakiegoś nieledwie maeterlinckowskiego misterium. Józef Kondrat jako kolejarz wykwitający po każdej odsłonie w smudze reflektorowego blasku z mrocznego tła i z najwyższą egzaltacją wygłaszający komentarz do tego, co się stało, dodaje tej bynajmniej nie tajemniczej, chociaż z pewnością symbolicznej sztuce akcentu widmowości. Nie jestem pewna, czy było to słuszne i potrzebne.
"PODRÓŻNI" to sztuka, która dla nas jest interesującym dowodem tego, jak kształtują się poglądy naprawdę pragnących pokoju ludzi Zachodu. To sztuka, która niewątpliwie może zrobić pożyteczną robotę tam, gdzie nie wiedzą, jak wyglądała okupacja hitlerowska w Polsce i gdzie do niedawna nie wierzono w bestialstwa hitlerowskie, gdzie wciąż nie dość wiele mówi się i pisze o okrucieństwach obozów faszystowskich.
Musimy sobie powiedzieć otwarcie, że ukazanie nam nawet tych dobrze znanych okrutnych prawd byłoby słuszne, gdyby w ukazaniu tym było dla nas coś nowego i porywającego pod względem artystycznym. Tutaj te niezbite prawdy powiedziane zostały raczej w sposób publicystyczny, niż porywająco dramatyczny. I dlatego to podkreślone mocno przez reżyserię połączenie mistycznej poezji z przesadną brutalnością (zwłaszcza postać Stevensa w błędnie jaskrawej interpretacji Leopolda Szmausa) nie może nas przekonać.
W sztuce tej niewątpliwym walorom agitacyjnym nie dorównują, niestety, walory artystyczne. Niełatwy, zwłaszcza w monologach Kolejarza, przekład - całkowicie na poziomie.
Scenografia M. Stańczaka i efekty świetlne, a raczej mroczne - zgodne z widmową koncepcją.