Dwa wystawienia sztuki Mac Colla
Zacznijmy od jednego stwierdzenia: sztuka Evan Mac Colla "Podróżni" ("Zatrzymać pociąg") nie jest - wbrew sugestiom niektórych recenzentów - pomyłką repertuarową. Jest sztuką potrzebną zarówno widzowi jak i teatrowi. Niezależnie od tego, że mało mieliśmy sztuk z Zachodu. Potrzebną dlatego, że jest czymś nowym - dla widza i dla teatru.
Obserwowałem reakcję widowni ma przedstawieniu w Łodzi. Początkowo - zaskoczenie, niedowierzanie, potem rosnące zainteresowanie, śledzenie każdego słowa i ruchu, a wreszcie - długie oklaski. Kolejność odnoszonych wrażeń jest symptomatyczna. Ale czym wywołana?
Burzliwie, żywiołowo przebiegają wypadki sceniczne. Monotonnie; raz szybciej, raz wolniej stukają koła o szyny. Niepokoją. I w ich rytm rozwija się akcja - opowiadanie o tragicznych losach ludzi, podróżnych, których życie już raz złamał faszyzm i wojna, którym to samo grozi teraz. Norweżka Karin Nielsen, wiedenka Gerda Auerbach, oszukana Polka Anna Wójcik, ślepy Maillard, Szkot Mac Lean, Katarzyna Lorentz, Włoch - Enrico, metalowiec niemiecki Mehring - wszyscy oni walczą o swoje życie, o prawo do szczęścia, o pokój.
"Podróżni" to sztuka wielopłaszczyznowa. Teza polityczna, ton publicystyczny, wątki osobiste, symbol, konkretność postaci, nastrój, metafora poetycka. Wszystko jest pełnoprawne, ma swoją rolę do odegrania w pobudzaniu wyobraźni widza. Wszystkie r a z e m tworzą pełne wrażenie. Jeżeli widz po wyjściu z teatru powie sobie: "tak, pociąg można zatrzymać - i trzeba", jeżeli przeżyje spektakl emocjonalnie - wtedy sztuka spełni swoje zadanie. Bo temat przez konkretność konfliktów i przeżyć postaci scenicznych stanie mu się bliski i potrzebny.
I wreszcie niezwykłość formy teatralnej. Szerokie pole do popisu dla inwencji reżysera, inscenizatora. Różne chwyty formalne, sytuacje sceniczne, rozwiązania scenograficzne, będące egzaminem dla teatru. Egzaminem sprawności i rozsądku, wyczucia scenicznego i odwagi. I tu jest najciekawsze zagadnienie - dwóch koncepcji teatru. Weźmy przedstawienia warszawskie i łódzkie, a stwierdzimy, że różnią się znacznie od siebie. Różne założenia reżyserskie dały różne wyniki. Ludwik Rene i Roman Sykała rozwiązali problem kształtu scenicznego odrębnymi metodami. Sztuka "wzięła" ich - to rzecz pewna, ale...
W Teatrze Domu Wojska Polskiego reżyser Rene doszedł do wniosku, że sztuka jest za głośna, za brutalna, ma zbyt ostre spięcia. Załagodził je. Delikatnie osłabił wymowę poszczególnych obrazów, przyhamował burzliwy bieg wypadków. I pozostawił równocześnie dużo swobodnego miejsca dla aktora. Swoją osobę usunął w cień, nie chciał, by przedstawienie "szokowało" efektami nie-aktorskimi. Zagrał kameralnie, pomijając, odsuwając na dalszy plan wszystko to, co nie jest bezpośrednio związane ze słowem aktora. A więc wybrał z całej sztuki jeden element. Czy słusznie? "Podróżni" nie są sztuką intelektualną - termin może niezupełnie szczęśliwy. Działają na widza nie prawdą rozumową - ta jest jasna i oczywista, - lecz prawdą uczuciową. Zainteresować go tematem poprzez wywołanie zainteresowania działaniem, wypadkami - oto zadanie przedstawienia. Dlaczego nie wykorzystać w tym celu całego zespołu środków, które sugeruje tekst, autor?
Sykała dał inną koncepcję - chyba słuszniejszą. Jego przedstawienie jest ostre, pełne rozmaitych pomysłów, ekspresji, nieoczekiwanych rozwiązań. Rozpoczyna je motto - wielki napis na tiulowej kurtynie "Dopóki ludzie nie będą prawdziwie ludzcy, dopóty trzeba będzie heroizmu, żeby być człowiekiem". Słowa bohaterskiego Fuczika. Wprowadził tym samym już od samego początku pewne założenie, podtekst całego spektaklu, który widz pamięta. By byli ludźmi; od pierwszych scen, gdy porywa podróżnych i ubezwłasnowolnia pęd pociągu, gdy kołami wystukuje groźbę przyszłej katastrofy, aż do finału - trwa walka. Postawa życiowa każdej z postaci jest czymś ogólnym, ale każda z nich jest równocześnie określonym człowiekiem, z własną przeszłością i własnym zespołem reakcji na kolejne wypadki.
Publicystyczna wymowa sztuki związana jest z osobistymi konfliktami ludzi. Każdy z nich - wyrażając określoną tezę polityczną - jest jednocześnie sobą. I to widza porywa.
Pociąg jedzie, pędzi przed siebie. Cały czas stukają koła, rozlegając się słabiej lub głośniej, nie pozwalając zapomnieć o wielkim niebezpieczeństwie. "Nie wińcie kół, które was wiozą!" - ale koła te są groźne. I ważne - dla oddania pełnej atmosfery wypadków. W warszawskim przedstawieniu tak nie jest.
Jest jeszcze Głos Ostrzegawczy - głos autora, świadka, głos doświadczonej ludzkości. Rozlega się po poszczególnych odsłonach, przypomina, ostrzega, uprzedza. Spełnia tu określoną rolę - jest uzasadnieniem metafory autora. Wraz z muzyką, odgłosem kół i cytatą z Fuczika - uogólnia wydarzenia, rozszerza krąg osób zainteresowanych, wysuwa zagadnienia ogólne i osądza je. U Renego spełnia jego funkcję postać Kolejarza, pojawiająca się przed kurtyną. Aktor pięknie mówi tekst - trudne słowa pełne grozy, patetyczności i poezji równocześnie - ale mówi je do widowni. Nie mogą one być w tym przypadku powiązane z losami bohaterów dramatu. U Sykały - padają przez głośnik. Zwrócone są do podróżnych, łączą się z ich losami, na widownię padają wraz z wydarzeniami scenicznymi.
Przeprowadzone konsekwentnie w obu spektaklach założenia reżysera odbiły się również na konstrukcji poszczególnych postaci. Najjaskrawiej wystąpiły może u Eckerta - dowódcy politycznego pociągu, niegdyś komendanta hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. Janusz Ziejewski w Warszawie zagrał go z zimną, maskowaną drapieżnością. Pokazał w nim człowieka przekonanego o słuszności swojej sprawy, zbrodniarza z czystym - w jego mniemaniu - sumieniem. Osiągnął poprzez to silny efekt w skonfrontowaniu jego chłodnej postawy z rozwijającymi się wypadkami. Eckert w jego wykonaniu załamuje się dopiero w ostatniej chwili, na moment przed śmiercią. Eckert nie ukrywa żadnych wątpliwości, słabości - bo ich nie ma. Koncepcja - dobra w każdym innym przypadku - tutaj nie spełnia swojej roli bez zastrzeżeń.
Eugeniusz Stawowski (w łódzkim Teatrze Powszechnym) ukazał Eckerta jako łajdaka, moralne zero, w którego podświadomości tkwi - gdzieś daleko - strach, obawa. Jego Eckert miewa z pewnością niespokojne noce. Stąd zewnętrzna pewność siebie, podkreślana na każdym kroku brutalnością, nagłe zmiany tonu, niepokój. Stawowski ma oprócz tego liczne środki pomocnicze do dyspozycji; charakteryzują go nie tylko słowa, które wypowiada, ale stosunek do rekwizytu, sytuacje, jakie stwarza mu reżyser. To tylko dwa przykłady. W przedstawieniu jest ich więcej.
Teatr musi szukać nowych form, musi być środowiskiem walczącym i dyskutującym. W tej dyskusji nie może zabraknąć nikogo. Trzeba mieć tylko coś do powiedzenia. Rene i Sykała mieli. Tylko że argumenty Sykały były tym razem ciekawsze.