Klapa Klaty
Szyderca wobec dewotów, oskarżyciel telemaniaków - brzmiały przedpremierowe zapowiedzi. Zabrakło szyderstwa i oskarżeń. Jan Klata zmienił "Lochy Watykanu" Gide'a w pełen dlużyzn groteskowy kolaż teatralny.
Jego "Rewizor" i "Uśmiech grejpruta", które niedawno oglądaliśmy w dolnośląskich teatrach, ujawniły twórcę śmiało i sprawnie żonglującego konwencjami i mitami kultury popularnej. Tym razem w wielobarwnym, gryzącym oczy ultrafioletem świecie według prozy Andre Gide'a zabrakło dramaturgicznej konsekwencji i reżyserskiej dyscypliny w żonglerce formami.
Jak na ekranie
Teatr nie powinien kalkować cudzych estetyk. Klata - dostawszy wreszcie do ręki wielką machinę teatralną - namnożył "klipy" scen. W Teatrze Współczesnym oglądamy nie spektakl, lecz popsuty megatelewizor z migocącym obrazem. Niewiele do pomyślenia da się z tego poskładać. W "Lochach Watykanu" dominują inteligenckie stereotypy i błahe dowcipy. Trzeba sporo dobrej woli, aby przejąć się nudnymi do bólu bohaterami. I sporo cierpliwości, by wysiedzieć trzy godziny na banalnej, kryminalnej historyjce o przypadkowej zbrodni, o tęsknotach pisarza średniej klasy do akademickich laurów. Groteska obyczajowa - jest i taki wątek - szydząca z głuptaków i dewotów, którzy wierzą w spiskowe teorie dziejów ogłaszane w brukowcach, wydaje się daremnym użyciem konwencji thrillerów klasy D.
Efekciarskie elementy
Podczas spektaklu mechaniczne splecenie trzech wątków skutkowało ziewaniem sali. Uwięzienie papieża i podstawienie jego sobowtóra, wokół czego toczą się losy bohaterów, mogło nawet być zabawką w stylu Grishama. Klata jednak obudował sensacyjną intrygę wieloma konwencjami współczesnych mediów: komiksem noir, szpiegowską groteską, salonowym dreszczowcem i - Bóg jeden wie, dlaczego - cytatami z Radia Maryja. Całość miał spleść Castorfa teatr-świat mobilnych kontenerów. Nie splótł, obraz migotał za wolno - inna jest poetyka teatralnego montażu, inna w tv. Dziesiątki kadrów były efektowne, lecz miałkie. W każdym tkwił cytat z cudzych dzieł. Bo Gide - szkoda gadać - ściągał z Dostojewskiego, Martin du Garda, Manna. W każdym tkwił także cytat z kina, tv, okładek płyt.
Dobre aktorstwo
"Lochy Watykanu" to trauma zappera, klikającego pilotem bez zastanowienia. Szkoda, bo sporo w tym show dobrego aktorstwa. Wysmakowany w każdym calu Krzysztof Kuliński jako marzący o laurze akademickim intelektualista. Neurasteniczny bandzior Protos Eryka Lubosa. Wyborny niczym pan Hulot wytwórca dewocjonaliów w interpretacji Jerzego Senatora. Przekonujący, w zbrodni zimny jak stal, andywarholowy w kostiumie Lafcadio Marcina Czarnika. Błyskotliwie wybrzmiała scenka gitarowej audiencji u niby-kardynała w wykonaniu Lubosa, Senatora i Krzysztofa Boczkowskiego. Intrygowała scenografia Justyny Łagowskiej, która - jak nikt do tej pory - "zawiesiła" akcję na pomoście pod sufitem zascenium, budując za pomocą kadrów z projektorów napowietrzny przedział kolejowy, która "uruchomiła" w ciemnościach neonową poświatę rani mobilnych kontenerów, by - jak montażysta - przesłaniać scenę efektowną zasłoną w barwach żywego ognia. Projekcje filmowe, stroboskopy, neony. Czego tylko chcieć. Wszystko oprócz sensu.