Chłop, Generał i Król
TEATR Domu Wojska Polskiego jest sceną stołeczną, która w ciągu kilkuletniej pracy nie stworzyła własnego oblicza artystycznego, własnej linii repertuarowej, własnej widowni, zwartego zespołu aktorskiego. Nieodparcie nasuwa się wrażenie jakiejś stałej prowizoryczności, zaczynania od nowa, nieumiejętności wyciągania wniosków zarówno z porażek jak i z osiągnięć. Teatr, na którym spoczęło odpowiedzialne zadanie upowszechniania sztuki w bardzo różnych kręgach odbiorczych - musi rozporządzać doskonałymi warunkami technicznymi, posiadać rozważne kierownictwo artystyczne, cieszyć się rozumną opieką władz zwierzchnich. Tymczasem nie zawsze się tak działo. "Zagłada eskadry" Korniejczuka, o dużej doniosłości społecznej (120 przedstawień) nie "wyszła" gdyż, mimo wysiłków Ludwika Rene, nie udało się jej tak dalece "ukameralnić", wtłoczyć na maleńką scenę teatru, "Baśka" Stefczyka, sztuka zdecydowanie słaba, nie przyniosła pożytku ani widowni, ani aktorom. Nie wiadomo dlaczego wyciągnięto z lamusa ramotę Radziwiłła "Panie Kochanku". Z "Wielkiego człowieka do małych interesów" Fredry zrobiono rzecz bez wyrazu, artystyczne ni to ni owo. "Stefan Czarniecki" Korcellego poprawił nieco reputację sceny, sztuka interesująca przyniosła widowni garść wiedzy z historii wojska polskiego, została dobrze wystawiona. I oto doszliśmy do "Alkada z Zalamei". Tutaj już przy tytule rodzą się wątpliwości, zapytania. Dlaczego właśnie Calderon? Dlaczego teatr hiszpański? Czy nie jest błędem wystawienie tego dramatu przed sztuką Kuśmierka "Rok 1944", która bardziej byłaby zharmonizowana z obchodami Dziesięciolecia Polski Ludowej? Niewątpliwie, posunięcie to wydaje się błędne taktycznie, ma jednak swoje inne ważne i celowe uzasadnienia.
Nie zgadzam się bowiem z twierdzeniem, że dla widowni cywilno-wojskowej nie można dawać sztuk z wielkiego repertuaru, których odbiór nie został sprawdzony przynajmniej na kilku scenach stołecznych i prowincjonalnych. Widownia ta jest nadzwyczaj chłonna, wrażliwa i równie silnie odczuwa fałsz artystyczny, tak częsty w sztukach współczesnych, jak i wzrusza się dziełem z prawdziwego zdarzenia. Można stwierdzić to na sali Teatru Domu Wojska Polskiego, zaobserwować, jak widownia zastyga w skupieniu nawet w czacie deklamacji "metrowych" monologów, siedzi zasłuchana w wiersz calderonowski, porwana wartkim nurtem akcji. Kontakt między widownią a sceną został nawiązany całkowicie.
Nie chodzi jednak o samą publiczność, lecz także o zespół aktorski, który w poprzednich przedstawieniach nie mógł wykorzystać w pełni swych możliwości. Należy pamiętać, że aktorzy nie tylko powinni służyć widzom swoją sztuką, ale również pogłębiać stale swoje doświadczenia i umiejętności. Dlatego uważam, że dramat ten, arcydzieło literatury światowej, spełnia na tej scenie swą rolę. Chodzi teraz o to, by nie powracać do dawnych błędów. Zespół ten, posiadający dobre siły, powinien być skompletowany, otrzymać energiczne kierownictwo artystyczne. Repertuar tego teatru mógłby uwzględniać w większej mierze pozycje klasyczne dramaturgii światowej, klasyczne sztuki radzieckie i polskie współczesne - wiążące się najogólniej z jego wojskowym charakterem.
"Alkad z Zalamei" Calderona jest w świetle jego olbrzymiej twórczości pozycją wyjątkową. Trudno wprost uwierzyć, że ten dramat, tak silnie związany z ziemią hiszpańską, ze swoją epoką, dramat, w którym działają tak wyraziście nakreśleni ludzie, powstał pod piórem autora mglistej epopei "Życie snem", melodramatycznego "Lekarza swego honoru", czy "Księcia Niezłomnego". Dlatego uporczywie przypisywano tę sztukę komediopisarzowi Lope de Vega, chociaż wspaniała, głęboka poetyckość wiersza, głęboko zarysowany kontur psychologiczny postaci nie pozwala przypuszczać, aby mógł ją napisać świetny, chociaż w innym rodzaju autor "Psa ogrodnika". Kultura Hiszpanii, kraju słynnego ze swych paradoksów, zna tego rodzaju niekonsekwencje, nurt mistycyzmu przepływa tam często obok nurtu rzetelnego realizmu, czasem przez karty dzieł jednego twórcy. "Życie snem" jest dzisiaj nieczytelne, natomiast "Alkad z Zalamei" nie przestaje zadziwiać bogactwem zawartej w nim wiedzy o świecie...
Nie pozwala zapomnieć o sobie stary, mądry chłop kastylski Pedro Crespo, który w zmaganiach z występnymi feudałami o prawo do ludzkiej godności, ani na chwilę, nawet w nieszczęściach, nie przestał być sobą - dumnym, wolnym człowiekiem pracy. W ciągu jednego dnia wali się w gruzy jego osobiste szczęście. Córka jego, Izabella, zostaje podstępnie zgwałcona przez kapitana don Alvairo, stacjonującego ze swym oddziałem we wsi, musi odejść do klasztoru, syn Juan opuszcza dom zaciągając się do armii - kaprys bezwzględnego panka niszczy cichy, spokojny dom. Ojciec Crespo zostaje sam. Ale przedtem wyrównuje swe rachunki z kapitanem - jako alkad wsi, skazuje go na śmierć.
Lecz o prawo do tej sprawiedliwości Crespo musi walczyć z całym możnym światem, potwierdzenie jej musi chytrze wydobyć z ust króla. Nie daje się jednak pokonać. Dumny, tragiczny pozostaje na placu tego wielkiego starcia, przedstawiciel tych "którzy, aby żyć, musieli włożyć więcej trudu i sprytu niż królowie rządzący całą Hiszpanią".
Dowiódł, że równość istnieje wobec bezspornych norm moralnych i że naruszenie ich, nie zważając na przywileje klasowe, mści się surowo.
Czy Pedro Crespo, alkad wsi Zalamea jest postacią prawdopodobną na tle ówczesnej historii? Historycy odpowiadają, że istniał w dziejach Hiszpanii okres, kiedy chłopi obdarzeni byli znaczną wolnością za swój udział w zwycięskiej wojnie z Maurami. Z tych czasów pochodzi dumna sylwetka alkada, który przerasta bez porównania marniejszych od niego moralnie przedstawicieli feudałów. Później straszliwy ucisk społeczny w kraju, chylącym się gospodarczo ku ruinie, sprowadzi stan chłopski do poziomu niewolnictwa, to jest do sytuacji, w jakiej się dziś znajduje. Tylko geniusz Calderona pozwolił postaci Crespa przetrwać wieki, pozostała ona symbolem moralnej czystości ludu, kształtującego w pracy i w trudzie swój stosunek do świata i do ludzi.
Koncepcja reżyserska Ludwiki Rene poszła w dwóch kierunkach: wiernego oddania klimatu hiszpańskiego dramatu i właściwego określenia klasowego występujących w nim postaci. Dzięki temu dwa pierwsze akty mają charakter pogodny, niemal komediowy, tragiczne spięcie dramatycznych wątków przyniósł dopiero akt trzeci. Ten kontrast wewnętrzny dramatu jest jednak zgodny z konwencjami teatru hiszpańskiego, gdzie nie spotyka się prawie dramatów o jednolitym nastroju. Przedstawienie nie było ani nazbyt poetyckie, ani muzyczne, reżyser nie popełnił błędów, które zaciążyły na krakowskiej realizacji "Alkada" w 1951 roku. Surowa, doskonała oprawa plastyczna Zenobiusza Strzeleckiego nie rozpraszała uwagi widza na ornamentach, pozwalała ją skupić na sprawach zasadniczych. Rolę Crespa kreował Józef Kondrat i nareszcie znalazł się w swoim żywiole. Gra jego była skupiona, "wewnętrzna", zwarta, odznaczająca się wielką prostotą. Alkad z Zalamei w jego wykonaniu był chłopskim mędrcem, może aż zanadto niekiedy "intelektualnym". Z drugiej strony wzruszał swoją miłością ojcowską - gra jego wtedy była bardzo ściszona i intymna. Była to jedna z lepszych kreacji aktorskich, jakie widziałem ostatnio. I generał Don Lope pozostał w pamięci. Janusz Ziejewski stworzył sylwetkę charakterystyczną, wizerunek o cechach indywidualnych. Pojedynki słowne obu starych ludzi: chłopa i generała wypadły znakomicie. Wydaje mi się natomiast, że Jerzy Pichelski mógł wydobyć więcej charakteru z postaci kapitana Don Alvaro. Młodzież teatralna zagrała role dzieci Crespa: Juana (W. Kmicik) i Izabelii (M. Leśniewska) bardzo naiwnie, chociarz szczerze. Iskierka ( J. Hodorska) niestety nie dopisała, nie była "w typie" hiszpańskiej markietanki. Ogólnie biorąc, w obsadzie aktorskiej znalazło się jeszcze wiele surowizny i ról niedopracowanych - ale całość trzymała się krzepko i to zdecydowało, że "Alkada z Zalamei" możemy zaliczyć do rzędu przedstawień udanych. Dla wymowy całości, dla utrzymania do końca jednolitej sylwetki Crespa - za zgodą tłumacza przełożono z ust alkada w usta Pisarza jędną z ostatnich kwestii; "Z łaski Króla tak stokrotnie sprawiedliwość nagrodzona". Crespo do końca nie pochylił się w pokornym ukłonie, pozostał sobą. Tak jak sobą zostali feudałowie: wyrachowani, pełni pogardy i pychy, odstępując od swych zasad postępowania tylko dla ogólniejszej racji, jaką była wówczas "zgoda" z chłopami. I prawdę tego podziału reżyser wydobył w pełni.