Głosy listopadowej nocy
Zanim jeszcze rozpocznie się akcja, teatr wypełnia muzyka - niespokojna, o szybkim, nerwowym rytmie, gorączkowa, zdyszana. Jak oddział spiskowców, pędzących przez ciemne, mgliste ulice listopadowej Warszawy, nawołujących, ku zamkniętym okiennicom - "Do broni, do broni".
Zaczyna się sztuka Jerzego Żurka "Sto rąk, sto sztyletów", sztuką Scribe'a ,,Matka chrzestna". Oglądamy na scenie "swojego" teatru drugi teatr, ten sprzed 150 lat, warszawski Teatr Rozmaitości. Z usytuowaną przed nami widownią, z "tamtymi" aktorami. Ryszard Major wystawia tę "sztukę w sztuce" ("to sceniczne głupstwo" jak to określił sam autor) "jak na stołeczna scenę przystało, starannie...", co przejawia się w umiarkowanym tylko stylizowaniu gry aktorów, odwołuje się - słusznie - w tej stylizacji raczej do pantomimy niż nadużywania tzw. środków aktorskich.
Płynie z tej sceny, ze zwolnionych, jak w transie, ruchów aktorów, ukołysanej sennie widowni, jakiś narkotyczny spokój. Nawet sufler przypomina odprawiającego swe obrzędy szamana.
Teraz splotą się w jedno dwa wystrzały: ten teatralny, ze sztuki Scribe'a, i ten ,,prawdziwy", gdy wkroczą na widownię podchorążowie, a Dobrowolski zakrzyknie: - Polacy! w Warszawie rewolucja!
Zaraz zacznie się wielka rozgrywka narodowe pryncypia, starcie porywu, uczucia - z chłodnym namysłem, sceptycyzmu - ze straceńczą odwagą, przemówią racje nędzników i ludzi prawych. Teatr - ten "listopadowy" zmienia się w "Theatrum Poloniae". Widownia - wraz z gen. Chłopickim - pars pro to to społeczeństwa; oni - niosący na bagnetach wolność; i tamci, zaborcy z płk. Rożnieckim, szefem carskiej policji,
Sytuacyjnie - tak być mogło, nie jest to dla Żurka najważniejsze. Istotne, że tak właśnie, w sferze postaw i argumentów - było. Nie tylko w tamtej - dodajmy - dziejowej chwili. Nie zamierza autor dawać w swej sztuce zdarzeń, choć jedno z nich, autentyczne, obiera jako "sytuację wyjściową". Interesuje go "drążenie w głąb", wielostronne pokazanie skomplikowanego splotu spraw, z których zrodziło się i które jednocześnie wyzwoliło - powstanie.
Chce Żurek pokazać złożony mechanizm rewolucji, skonfrontować racje, ujawnić (o ile to w ogóle możliwe) ukryte głęboko arkana taktycznych działań. Gdzie jest prawda, a gdzie - prowokacja? - Mamy wszystkie nici w ręku, żal mi was - powie Rożniecki. Bluff ratującego swą skórę policmajstra, czy może - odrażająca rzeczywistość? Którą z innych, niezbyt dalekich pozycji, potwierdzi zresztą Chłopicki.
Tworzy tu autor sztuki wielokondygnacyjne, modelowe, powtarzające się w naszych dziejach konstrukcje, rozważa powstaniowe szansę Polaków, stawia pytania, co z tego wynika dla nas dziś? To nie tylko naród cały dzieli się na zapaleńców i sceptyków, to w każdym z nas, nienowa to prawda, romantyk spiera się z realistą, straceniec z trzeźwym graczem. Spór, który zawsze rozstrzygnie jeden decydujący, nadrzędny argument: Polska.
I znów mamy okazję oglądać w takiej samej niemalże, jak w "Dantonie" konfiguracji znakomity aktorski tandem: Bista - Michalski. Mając świeżo w pamięci ich kreacje w "Sprawie" z uczuciem podziwu odbierałem teraz ich nie mniej świetną grę, podziwu dla umiejętności jednoczesnego prowadzenia tak odmiennych przecież, wymagających tyle aktorskiego wysiłku - ról.
Była tez w tej obsadowej decyzji (inspirowanej, jak sądzę, przez Macieja Prusa) piękna symbolika, jednocząca wszystkie (dwie na razie) części jego repertuarowego "rewolucyjnego tryptyku", wskazanie, iż o tym samym, choć różnym językiem, prowadzi teatr dialog z widownią.
Policmajster Rożniecki, to sataniczne uosobienie władzy, faktycznie poruszającej wszystkie sprężyny - siły, świadomy swej potęgi, wiedzący "wszystko o wszystkim". Inaczej niż Tomasz Łubieński, zobaczył Żurek tę postać, łącząc w Rożnieckim demoniczność z precyzją myślenia, zło - z własnymi, doprowadzonymi w końcu do absurdów racjami (ta "wszechpolicyjność" przypomina tu, w wywodzie Rożnieckiego, znaną parabolę Mrożka).
Jeszcze raz muszę w superlatywach napisać o kreacji Henryka Bisty, który bezbłędnie połączył w Rożnieckim wszystkie te cechy. Drwiąco obojętny początkowo, nie zaskoczony sytuacją, w jakiej się znalazł, pewny - nie tyle może swego osobistego bezpieczeństwa, ile sprawy, którą uosabia. Dopiero prowadzony pod stryczek pokaże na chwilę inną twarz, już bez grymasu ironii, spiętą, groźną. Dopiero teraz sięgnie do swych ostatecznych argumentów. Gdy i tym razem ujdzie egzekucji, rozlegnie się jego drwiący, zwycięski chichot. Groźny, jakżeż niebezpieczny przeciwnik!
Gdy skończy się theatrum, gdy wszyscy wyruszą w listopadową noc, na pustej scenie zostanie - Rożniecki. Tamci - "tysiąc jasnych iskier" pójdą zapalać innych. On w milczeniu, długo i pedantycznie, zacznie zbierać z podłogi, składać w całość podarte strzępy policyjnego raportu. Już za tę jedną scenę - po której zapada kurtyna - należą się reżyserowi i aktorowi - słowa uznania.
Jeszcze raz w roli Rożnieckiego dowiódł Henryk Bista swego mistrzostwa. Bezbłędnie, bez najmniejszego fałszu prowadzi tę rolę, swą znakomitą grą stapia w jedną logiczną całość pozornie nieprzystawalne komponenty osobowości swego "antybohatra". Jest równie groźny w argumentacji, mającej rozładować rewolucyjny zapał powstańców, jak w świetnym "pojedynku" z Chłopickim i szaleńczych rojeniach o "wszechpolicyjności". Tekst Jerzego Żurka, dzięki grze Henryka Bisty, został zwielokrotniony, "podniesiony do wyższej potęgi".
I generał Chłopicki Stanisława Michalskiego. Niewzruszony - na razie - w swych racjach ("trzeba wybierać między mniejszą i większą wolnością"), władczy, człowiek wysokich wtajemniczeń, dorównujący w tym Różnieckiemu, przeświadczony, iż "wie lepiej", co dla narodowego bytu korzystne. Stanisław Michalski obdarzył Chłopickiego godnością, siłą, poczuciem własnej wartości, świadomością zajmowanej pozycji, ceniącego sobie swą "splendid isolation", nie poddającego się innej niż własna, argumentacji.
- Nie rozumiem was - rzuci Chłopicki Kamilowi (w odpowiedzi na jego: - Lepsze to, niż życie na kolanach) - a wy mnie nie chcecie zrozumieć. Nic w tym kraju nie może dojrzeć, niczego nie można doprowadzić do końca.
Przekonywał Michalski do racji Chłopickiego i wzbudzał protest jego argumentacją i sceptycyzmem. Asekuranctwo - czy dalekowzroczność? Małość ducha, czy gorzka mądrość szaleńczo odważnego kiedyś napoleońskiego oficera, któremu wolno pozwolić sobie na sceptycyzm? Historii pozostawia Żurek odpowiedź na to pytanie. Doskonale napisana rola, znakomicie, też przez Stanisława Michalskiego zinterpretowana.
Wielu z wykonawców zasługuje na wymienienie. Dwuznaczną - początkowo - postać filozofa Walewicza, "obrońcy" Rożnieckiego, widzącego wszystkie za i przeciw każdej sprawy, który w końcu jednak z karabinem pójdzie na wroga, tworzy znakomicie Stanisław Dąbrowski. Wyróżnił się swym - tak znaczącym w sztuce - epizodem pijanego Gońca - Jerzy Dąbkowski. Pełną prawdy postać dowódcy powstańczego oddziału, porucznika Dobrowolskiego, nakreślił Kuba Zaklukiewicz. Zbytnio natomiast "zagrany" (filmowym numerkiem "literat - rewolucjonista") wydawał mi się Kamil (wierny, że - Mochnacki) Tomasza Fogiela, choć miał on również swoje udane sceny.
Dyrektorem teatru był Jerzy Kiszkis, pułkownikiem Schwerinem - Leszek Ostrowski, Treterem - Marian Łaszewski. Wymienić trzeba też aktorów "teatru w teatrze" - dobrze wystylizowaną Żulińską Teresy Iżewskiej, Jerzego Gorzko, Henryka Sakowicza, Teresę Filarską, Adama Jerzego Trele, udanego, zabawnego suflera Kazimierza Iwora.
Ryszard Major potrafił swą reżyserią opanować skomplikowaną, wieloosobową "klawiaturą" "teatru w teatrze", uczytelnił tak ważną, niosącą tyle istotnych treści wymowę utworu Żurka, umiejętnie rozegrał "przebitki" (scena z kawą, potem - scena pantomimiczna) - "znaki" falowania nastrojów.
Prostą, celowo rozplanowaną scenografię dał Jerzy Krechowicz (kostiumy - Waldemar Malinowski), muzykę skomponował Andrzej Głowiński. Na uwagę zasługuje zamieszczony w programie sztuki obszerny, analityczny, poświęcony powstaniu esej Władysława Zawistowskiego.
Choć już półtora wieku minęło od pamiętnej "nocy listopadowej", historia powstania, które obudziło "narodową samowiedzę" (określenie M. Mochnackiego) jest dla nas wciąż żywa, pobudzająca emocje, zmuszająca do refleksji, inspirująca ludzi pióra. Dziś, z perspektywy lat, można już syntetyzować, wyciągać wnioski, stawiać odnoszące się do przyszłości prognozy. Tak, jak to sugestywnie uczynił w swej sztuce Jerzy Żurek.
W jednym z ostatnich, poświęconych listopadowemu powstaniu telewizyjnych programów, usłyszałem zdanie: - Teatry zapomniały! Z satysfakcją stwierdzam: Teatr "Wybrzeże" - nie zapomniał!