Artykuły

"Chłopi" to sól tej ziemi, proszą się o musical

Katarzyna Fryc: Pana insceniza­cja będzie pierwszą próbą opowie­dzenia w musicalowy sposób tej powieści. Dlaczego wybrał pan "Chłopów"?

Wojciech Kościelniak: Powody są co najmniej trzy. Pierwszym jest muzyka. Uważam, że musical oparty na literaturze jest wtedy ciekawy, gdy w materiale literackim jest muzyka. W "Chłopach" mamy muzykę ludową, bardzo ciekawą i świetnie nadającą się do przetworzenia artystycznego. W dużej mierze zwią­zaną z obrzędowością: jest wesele, sce­ny w karczmie, w kościele, tam wszędzie rozbrzmiewa muzyka. Drugim powodem jest obecność znakomicie skonstru­owanego wątku miłosnego. Chodzi o czworokąt Boryna-Jagna, Antek-Hanka i wzajemne relacje między nimi. To lokomotywa całej tej historii. Trzecim powodem jest ogromny potencjał war­stwy wizualnej. Choćby kostiumy, choć żadnej Cepelii na scenie nie będzie. Z jednej strony mamy wspaniałe barwne ło­wickie stroje, z drugiej ubrania proste, bardzo ubogie, ziemiste.

Na czym pan się skupi? Nie sposób przecież przenieść na scenę czte­rotomowej powieści.

Pewnego rodzaju protezą do opo­wiedzenia całej historii będzie czworo­kąt głównych postaci, w których, co istot­ne, odbija się polska mentalność. Ta opo­wieść chyba nie mogłaby się zdarzyć wszędzie. Dla mnie to bardzo ciekawe, że mamy coś swojego, o czym możemy opowiadać. Z drugiej strony ten tekst aż prosi się, by przenieść go na scenę ze względu na wspomnianą obrzędowość i koloryt polskości. Czyli to wszystko, co w nas osobne i indywidualne. Żyjemy w czasach, gdy narody szukają swojej odrębności, my też zaczynamy chwalić się tym, co jest nasze i niepowtarzalne.

Ale ta opowieść ma jednocześnie wiele cech uniwersalnych, praw­dopodobnie za nie dostała Nobla.

Jest w nas Polakach pewien gatu­nek emocji, także złości, uporu w stawia­niu na swoim, który w tej powieści się odbija. Powiedzenie, że to mogło się zdarzyć tylko w Polsce jest pewnie nieupraw­nione, ale nie można też powiedzieć, że nie ma w tym cech typowo polskich, któ­re szczególnie nas opisują. Z jednej stro­ny Boryna, jego silna pozycja i chęć do­minacji. Z drugiej pycha jego syna An­tka. Jagna, najpiękniejsza dziewczyna we wsi, z drugiej strony samoumartwiająca się Hanka...

... która na kartach powieści prze­chodzi niezwykłą metamorfozę.

Każda z Reymontowskich postaci dojrzewa. Hanka jest nieprawdopodob­nie ciekawa, z szarej myszki, trzcinki ła­miącej się na wietrze staje się silną oso­bowością, przewodnikiem nie tylko za­grody, ale i całych Lipiec. Antek też na­brał trochę mądrości. Jagna pewnie z nich wszystkich najmniej zmądrzała, choć jeśli popatrzeć na jej koniec, jej mą­drość jest chyba najbardziej brutalna. Zaszła tak daleko w swojej pysze, że wy­cofać się mogła tylko donikąd, czyli do szaleństwa.

Ciekawą rzecz, która w pewien spo­sób tłumaczy, dlaczego sięgam po "Chło­pów", powiedział sam Reymont: "My, Polacy nie jesteśmy z Czartoryskich, Po­tockich czy Radziwiłłów, tylko w 99 pro­centach jesteśmy z chłopów". Więc je­śli dzisiaj mamy się zastanowić, jakie są nasze korzenie i skąd pochodzą nasze złe emocje, to one są właśnie stamtąd. Powinniśmy budować naszą tożsamość na tym, kim naprawdę jesteśmy, a nie na tym, kim chcielibyśmy być.

Nigdy nie będziemy mieć Moulin Rouge, ale możemy mieć pewną wrażli­wość, która stanie się budulcem dla te­atru. W prawdzie o Polakach jest siła, w udawaniu słabości. Jeśli tak na to spoj­rzymy, na pewno warto przenieść na sce­nę "Chłopów". Zwłaszcza że to barwna historia. I nie mam na myśli wyłącznie scenograficznego anturażu, ale wielkie emocje. Gdyby tak wypreparować wą­tek Boryna-Jagna-Antek-Hanka, to ma­my emocje jak z Dostojewskiego. Na przykład kłótnia Hanki i Jagny jest na­pisana fenomenalnie. Mało takich scen mamy w literaturze.

Ale dziś po "Chłopów" mało kto się­ga z własnej woli.

Dla mnie to pozycja fascynująca, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że osiemnastolatek pewnie ma duży kłopot z prze­brnięciem przez wszystkie cztery części. A szkoda, bo znalazłby tam niezwykle ciekawe awanturnicze wątki. Nie tylko wielki romans, także bójka, zagrożenie życia, śmierć, więzienie. Idealny mate­riał dla musicalu. Dzięki teatrowi mu­zycznemu będzie można dużo ocalić w tych "Chłopach" i opowiedzieć o tym, jak Reymont widział nas, Polaków. A że teatr operuje skrótem, będzie można bardzo wiele rzeczy zawrzeć. Mam wielką tęsknotę, by opowiadać widzom uczciwie o rzeczach, o których mam pojęcie. Jak miałbym opowiadać o boliwijskich chłopach, to mam o tym blade pojęcie, więc zrobiłbym bajkę albo metaforę. O polskich chłopach pojęcie mam większe, te cechy we mnie mieszkają, więc mam narzędzia, by w tej opowieści iść do przodu. Jak Polacy tańczą bossa novę, zawsze jest to trochę niepełne. Ale opowiedzieć o ziemniakach, kapuście i w tym znaleźć piękno i poezję, to jest zadanie dla mnie.

Nie chcę, żeby świat na scenie był brzydko siermiężny. Chciałbym znaleźć w tym dobrze rozumiane piękno polskości. Jednocześnie nie popadać ani w estetyzowanie, bo byłoby nieprawdziwe, ani w przesadne brutalizowanie. Nie będzie Cepelii, którą rozumiem jako wygładzony obraz ludowości. Kostiumy, te odświętne mają być jak najbliższe rzeczywistym. W przypadku "Chłopów" dowolność w tym względzie byłaby zabijająca, nie budująca. W "Lalce" nie było sensu raz kolejny pokazywać na scenie dziwiętnastowiecznych sukienek, więc mogliśmy się pokusić o fragmentaryczność. Tu kostium będzie miał znaczenie. Także choreografia ma czerpać z oryginalnych tańców ludowych. Scenografia raczej się będzie się od tego odcinać. Natomiast muzycznie tema­ty ludowe zostaną opracowane w no­woczesnej stylistyce. To musi mieć swój czar.

Był pan w Lipcach Reymontowskich?

Pojechałem je zobaczyć w ramach "procesu przygotowawczego". Zasko­czyło mnie, że to jest miasteczko, nie wieś. Tam przekonałem się, że kultura łowicka ma w sobie potencjał estetycz­ny Odwiedziłem dwa skanseny. Jeden z nich prowadzi pasjonat, który w za­grodach zgromadził stare narzędzia chłopskie, a przede wszystkim kostiu­my, które zrobiły na mnie nieprawdo­podobne wrażenie. Piękne, kolorowe i bijące po oczach.

Wyobrażam sobie muzyczną wer­sję "Chłopów" jako naszą swojską odmianę "Skrzypka na dachu".

Po co zrobiono "Skrzypka na da­chu"? Mam wrażenie, że Amerykanów dlatego tak to zainteresowało, bo im to powiedziało, skąd są oni sami. Przecież "Skrzypek" kończy się sceną emigracji głównych bohaterów. "Skrzypek" ma w sobie elementy żydowskiej kultury, religii i tradycji, czyli wszystkie elemen­ty, na których można oprzeć spektakl. To samo znajdziemy w "Chłopach". Dla mnie to ogromna szansa i niewykorzy­stany potencjał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji