Artykuły

Antyk z zagadkami

Awangardowa sztuka wymaga od jej odbiorców intensywnego myślenia. Kon­templując dzieła współczesnych twórców z rzadka doznajemy uczucia normalnego zachwytu lub zwyczajnej ludzkiej satysfakcji. Chyba, że są to dzieła twórców wybitnych. Awangarda teatralna zmusza z reguły do umysłowej gimnastyki. Nie popieram tu bynajmniej "szejkizmu" panoszącego się na niektórych scenach. Nie odmawiam też teatrowi prawa do poruszania ludzkich umysłów. Bronię tylko widza, któremu twórcy dają zamiast lub obok istotnych tematów - zagadki.

Powyższe sformułowania, z którymi oczywiście nie wszyscy muszą się zgodzić, przyszły mi na myśl po premierze "Antygony". Z zamieszczonych w programie wynurzeń reżysera spektaklu wynika, że idzie mu, najogólniej mó­wiąc, o przyswojenie (widzowi?) teatru antycznego oraz o pokazanie i odtwo­rzenie akcji tragedii Sofoklesa. Mamy tu bowiem do czynienia nie z oryginalnym tekstem, ale parafrazą Kajzara, który tą drogą właśnie przyswaja nam dzieło greckiego tragika. W utworze oglądanym na Scenie Kameralnej zostały wypunktowane pewne tematy, najbliższe współczesnemu widzowi, a więc sprze­czności między racjami państwa i wła­dzy a racjami czysto ludzkimi, emocjonalnymi. Zniknął też chór, którego rolę pełni widownia, a jej myśli i odczucia przekazuje obserwujący kolejne wyda­rzenia przodownik.

Do tej pory jest wszystko w porządku. Wątpliwości natomiast budzi większość zabiegów inscenizacyjnych. Założywszy koncepcję, z którą się niezbyt zgadzam, że "Antygona" jest dla nas sztuką o potrzebie miłości" reżyser znalazł dla niej równie wątpliwy klucz insceniza­cyjny. Antygona ustawiona przez Kajza­ra jest męczennicą, Chrystusem niemal­że. I jako taka zupełnie nie przekonuje. Jest natomiast zupełnie inaczej, kiedy Komorowska (Antygona) gra, wbrew reżyserowi, normalną kobietę, która podję­ła się desperackiego czynu, która boi się jego konsekwencji i bardzo nie chce umierać.

Dla swojej wątpliwej koncepcji wymyślił w dodatku Kajzar szereg działań, które są dla publiczności prawdziwą zagadką. Za­miast jako ten niby-chór obserwować wy­darzenia i rozważać racje obu stron, widz zadaje sobie bez przerwy pytania, niestety formalne. Kto to jest ta na biało ubrana pani i dlaczego nic nie mówi? Dlaczego Tejrezjasz występuje na koturnie i w ma­sce przypominającej Belfegora? Co chciał reżyser powiedzieć przez wprowadzenie natrętnie czerwonych rekwizytów (dzbanek, miednica, szal?). Dlaczego tekst o okrutnym samobójstwie mówi autentyczne dziecko? Itd... itd... Można ich przytoczyć zresztą znacznie więcej. A w "Antygonie" przecież idzie o odpowiedzi na zupełnie inne pytania.

Tyle zarzutów. Chciałabym natomiast raz jeszcze złożyć wyrazy uznania Mai Komorowskiej, dzięki której czas spędzony na "Antygonie" nie wydał mi się stracony. Duże pochwały należą się też Andrzejowi Hrydzewiczowi za Kreona i Piotrowi Kurowskiemu za bardzo do­brą rolę przodownika chóru. Podobała mi się także prostota czarno-białej, geometrycznej dekoracji Jerzego Nowosielskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji