Artykuły

Po lekturze 16 tłumaczeń Antygony

Teatr Polski we Wrocławiu (Scena Kameralna): "ANTYGONA" Sofoklesa. Parafraza tekstu Sofoklesa: Helmut Kajzar. Reżyseria: Helmut Kajzar, sceno­grafia: Jerzy Nowosielski, muzyka: Stanisław Radwan. Premiera 15 maja 1971 r. (fot. W. Plewiński)

Przedstawienie "Antygony" jest porażką, ale porażką z nadmiaru ambicji. Budzi tym sza­cunek większy niż łatwe zwycięstwo. Kajzar spróbował przetworzyć tekst tragedii i za­proponowany w nim teatr. A ponadto - przeciw intencjom scenografa i części akto­rów chciał stworzyć teatr aktorski. Ściślej teatr protagonisty - jednej aktorki o niepowtarzalnej osobowości - Maji Komorowskiej. Oba zamierzenia nie powiodły się. Wi­nę za to ponosi przede wszystkim sposób przyrządzenia tekstu, który pozbawił dramat ról a wielkość konfliktu i problematykę tra­gedii rozmienił na drobne. W pewnym tak­że stopniu niezdecydowanie reżyserii, ima­jącej się sprzecznych - a więc znoszących się nawzajem - rozwiązań, w dodatku nies­pójnych z charakterem opracowania tekstu.

"Zapoznałem się chyba z 16 tłumaczeniami tej tragedii. Były wśród nich tłumaczenia polskie, niemieckie, angielskie i kilka tzw. fi­lologicznych. Zauważyłem, że mam do czy­nienia, iż obcuję z szesnastoma Antygonami, które chcą mi coś ważnego powiedzieć i nie zawsze znajdują proste i zrozumiałe słowa. Moja parafraza chce możliwie precyzyjnie wsłuchać się w ton ich wypowiedzi. Parafraza i przedstawienie nie chcą zajmować się konstrukcją formy językowej i teatralnej starożytnego dzieła, ale możliwie najwierniej chcą pokazać i odtworzyć akcję tragedii".

Trudno w sposób bardziej zawiły a zara­zem przejrzysty oświadczyć publicznie, że podjęło się próbę nowego opracowania mitu i że przedstawienie zamierza nie mieć nic wspólnego z teatralną rekonstrukcją staro­żytnej tragedii w kształcie, jaki przywykliś­my uważać za współczesny.

Toteż istotnie parafraza czy adaptacja "An­tygony" w ujęciu Kajzara nie tylko zmienia budowę dramatu, rodzaj konfliktu, charak­tery i wzajemne relacje pomiędzy bohatera­mi, formę słowną, ale po prostu stwarza zu­pełnie inny dramat i odkształca pewien, przywiązany do "Antygony", rodzaj teatru. A nawet - co w tym wypadku ma największe konsekwencje - niweczy tak problematykę tragedii, jak jej napięcie, patos i tragiczność mogące mieć nader przejrzyste metaforyczne związki z czasem współczesnym. Przekształ­ca "Antygonę" w pisaną współcześnie aluzyjną sztukę osnutą na antycznych motywach: nie jest ona teraz ani dramatem człowieka w zapasach z przeznaczeniem determinującym jego losy mimo swobody działania, ani dra­matem wyboru, ani dramatem o przekracza­niu zakazów władzy nie liczącej się z pra­wem uświęconym tradycją zwyczajową, lecz współczesnym dramatem osnutym wpraw­dzie na wątku "Antygony", ale nie mającym za przedmiot jej dziejów tylko konstatacje filo­zoficzne o władzy, zasadach jej sprawowania zgodnych z interesem publicznym i szczęś­ciem jednostki.

Przy tym wszystkim adaptacja - choć wa­lor tragedii rozmienia na drobne, a z wiel­kiej problematyki wybiera jedynie tanią aluzyjność - pod pozorami ściszenia tragedii i przybliżenia jej do spraw człowieka zdradza niepośledni dar literacki (nie dramaturgicz­ny) widoczny w sposobie uwspółcześnienia języka i łudzący wieloma nieporównanie brzmiącymi fragmentami poezji. Ma swój sens i humanistyczną wymowę, a nawet pe­wien wdzięk, choć wdzięk to raczej słucho­wiska radiowego niż słowa sceny.

Na scenie bowiem takie ujęcie akcji i konfliktów "Antygony" musiało narzucić dale­ko idącą kameralizację. Kameralizacja zaś treści dramatu antycznego i teatru greckiego zupełnie zabiła, bo zabić musiała, drama­tyzm ich, wypowiedzi bohaterów przekształ­cając w monologi, akcję porwała na strzępy a całość utopiła w drobiazgowym psychologizowaniu lub zimnym rezonerstwie, w którym zresztą bardzo zastanawiające momenty miał Andrzej Hrydzewicz jako Kreon. Go­rzej, że intencja kameralizująca uwidocz­niona w opracowaniu tekstu, rolach i grze aktorów kłóci się z pseudoprostą teatralizacją przedstawienia. Posługiwało się ono na rów­nych prawach i ramą czytanego teatru, który inwokował muzyk i bajarz (zastępujący Chór Piotr Kurowski), i elementami filmowych planów w dekoracjach, i parawanami stare­go teatru lalkowego (okno po lewej skąd śledzą akcję ni to aktorzy za kulisami ni to protagoniści na ekkyklemie), i akcesoriami bajki (śmieszne wieszczenia Terezjasza Ry­szarda Kotysa wykonującego swą role z prze­jęciem a ubranego niczym Święty Mikołaj z tragiczną maską u czoła), i akcentami naturalistycznej ludowości (plącząca się po scenie dziecina w ubraniu gęsiareczki, przynosząca wiadomość o śmierci Eurydyki).

Nic dziwnego, że z tak ciekawie w opracowaniu tekstu zaczętego przedstawienia, tak potrzaskanego w wykonaniu teatralnym także Maja Komorowska nie wyszła obronną ręką, na tyle na ile zobowiązuje do tego jej talent i aktorska fenomenalność. Bo i tak słuchało się jej z uwagą i długo pamięta jej wzrusza­jące próby szukania zrozumienia na widow­ni, jej tragiczną szamotaninę ze Strażnikami i przejmujące do głębi pożegnanie ze świa­tem, wyrażone żalem za słońcem i zachłan­nym dotykaniem rzeczy ze świata jeszcze tego: czerwonych bucików, dzbana i wody, zimnej, czystej, płynącej po wyrywającym się do życia a nie znającym go ciele młodej kobiety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji