Antygona
Także na prowincji; bo we Wrocławiu, obejrzałem "Antygonę" wg Sofoklesa, w parafrazie i reżyserii Helmuta Kajzara. Nie jest najfortunniejsza ta parafraza, ponieważ zabrakło Kajzarowi konsekwencji w wyborze konwencji językowej, jaką zamierzał się posłużyć. Stąd też kolokwializmy sąsiadują ze zwrotami żywcem z oryginalnej antycznej tragedii. Doskonale rozumiem i popieram intencje Kajzara, który najwyraźniej pragnął zrobić z "Antygony" tragedię ludzką i odrzeć ją z monumentalności, ale - raz jeszcze powtarzam - zabrakło w tym dziele konsekwencji.
Antygonę gra Maja Komorowska. Właściwie należałoby obejrzeć kilka przedstawień z rzędu, aby móc zrelacjonować metamorfozy, jakim ulega jej aktorstwo pod wpływem dyspozycji widowni, partnerów, pod wpływem "zachowania się" rekwizytów i doraźnych przekształceń sytuacji scenicznej. Jej aktorstwo to nieustanna obecność i czujność - gotowość do natychmiastowej reakcji na najdrobniejsze bodźce, organiczna konieczność aktorskiej odpowiedzi na każde zadanie, jakie spiętrza się w czasie każdorazowego "grania". Morze atramentu wypisano o grze Komorowskiej w filmach. Choć jednorazowe zetknięcie w teatrze nie daje jeszcze odpowiedzi na wszystkie pytania, ale tu właśnie można się zorientować, na czym polega jej "świadoma spontaniczność" i "obecność" na ekranie. Ktoś napisał, że jest to pierwsza "nowoczesna aktorka" polskiego filmu. Warto zobaczyć ją w teatrze, aby stwierdzić, na czym polega ta nowoczesność: uczestnictwo w małym ceremoniale spektaklu gestami i słowami które uzasadniają wielką tragedię ludzką.