Frywolna i dwuznaczna
Spektakl "Machiavelli, czyli cudowny korzeń" w reżyserii Artura Barcisia, pokazywany od piątku w Teatrze Syrena, jest dowodem na to, że prawdziwy talent można odkryć w sobie także w wieku dojrzałym.
Barciś spróbował swoich sił jako reżyser po raz pierwszy. W innych krajach fakt, że aktor staje po drugiej strony kamery, jest normalną koleją rzeczy. Można tu przytoczyć przykłady takich gwiazd jak Kevin Costner czy Mel Gibson. Nie zawsze im to dobrze wychodzi. W teatrze jest trudniej, trzeba bowiem sprostać jeszcze wielu przeszkodom, nie spotykanym przy kręceniu filmu. To przecież znacznie bardziej kameralna atmosfera, tutaj aktor ma osobisty kontakt z widzem, jeśli mu coś nie wyjdzie jak powinno - nie da się już tego powtórzyć. Dlatego idąc na premierę do "Syreny", byłam nastawiona raczej sceptycznie.
Teraz, mogę bez przesady powiedzieć, że była to najlepsza komedia, jaką udało mi się zobaczyć w przeciągu ostatniego roku.
,.Machiavelli, czyli cudowny korzeń" Ryszarda Marka Grońskiego i Antoniego Marianowicza z muzyką Jerzego Wasowskiego powstał na podstawie tekstu "Mandragora, czyli napój zapładniający" Niccolo Machiavellego, słynnego florenckiego pisarza politycznego epoki renesansu. To komedia dell'arte, w której nie zabrakło żadnego elementu charakteryzującego ten typ gatunku. Widowisko było jak soczysty, dojrzały, słodki owoc, który chce się natychmiast zjeść, by zachwycić się jego smakiem.
Bohaterem jest stary, skąpy głupiec, który daje się nabrać młodemu spryciarzowi, zakochanemu w jego żonie - Kallimachowi. Ten, wraz z Machiavellim, żywiącym do starucha dawną urazę, postanawiają zemścić się na skąpcu.
Aktorzy występujący w rolach głównych, a także ci, obsadzeni w mniej znaczących, zaprezentowali swój kunszt w całej okazałości. Andrzej Żarnecki, Marian Opania, Piotr Polk oraz Beatrycze Łukaszewska i Lidia Korsakówna byli po prostu doskonali. Reżyser świetnie poprowadził swoich wykonawców. Postacie, które odtwarzali, były wyraziste, czasem odrobinę przerysowane, ale dzięki temu jeszcze bardziej zabawne.
Zaletą musicalu były dowcipne teksty, nie pozbawione aluzji do współczesnej sytuacji politycznej. Ciekawym zabiegiem było wykorzystanie kilkunastoosobowego chóru, który - jak w dramacie antycznym - dopowiada widzowi te fakty z życia bohaterów, które (z braku czasu) nie są pokazane na scenie.
Warta uwagi jest również scenografia. Idealnym rozwiązaniem okazała się drewniana, ruchoma konstrukcja, przypominająca trochę ogromne piętrowe łóżko. Bohaterowie wciąż wspinali się po jej drabinach, czasem wręcz zdawało się, że nie dadzą sobie rady z poważną wysokością. Jednak mimo wyraźnie przeszkadzających im w tych akrobacjach strojów, wszystko poszło gładko jak z płatka.
W "Machiavellim..." nie doszukamy się głębszych treści. Tu wszystko jest potraktowane żartobliwie. To komedia, dająca naprawdę dużo radości.