Artykuły

Warszawa. Premiera "Lohengrina" w Operze Narodowej

Premiera "Lohengrina" to kolejna szansa na polubienie Richarda Wagnera - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Po raz ostatni "Lohengrina" wystawiono w Polsce w połowie lat 70. ubiegłego wieku, w Warszawie nie grano go od prawie sześciu dekad. Teraz zdecydowała się na to Opera Narodowa, premiera w piątek. Towarzyszy jej nastrój niepewności, czy ten tytuł jest w stanie zagościć dłużej w repertuarze.

Z Richarda Wagnera zdjęto już anatemę, jaką obciążono go w PRL, choć niechęć wynikająca z faktu, że jego dzieła przywłaszczył sobie nazizm III Rzeszy, nie całkiem minęła. Świadczy o tym choćby opór władz Sopotu wobec pomysłu reaktywacji w Operze Leśnej słynnych festiwali wagnerowskich. Organizowano je w ubiegłym stuleciu, przyciągały tysiące widzów z całej Europy.

Obalanie mitów

Muzyka Wagnera zaczyna jednak Polaków fascynować, jak każdy świat nieznany a tajemniczy. Dowodem choćby zainteresowanie, które towarzyszyło inscenizacji "Pierścienia Nibelunga" we wrocławskiej Hali Stulecia w połowie poprzedniej dekady. Nadal wszakże pokutuje przekonanie, że dramaty tego kompozytora są trudne, wymagają chęci uczestnictwa w muzycznym misterium.

Te obawy nie powinny dotyczyć "Lohengrina", bo to najchętniej oglądane na świecie dzieło Wagnera. Z tej opery pochodzi pieśń weselna, popularnością rywalizująca z marszem weselnym Mendelssohna, a w USA najczęściej grywana podczas uroczystości zaślubin.

- "Lohengrin" pozwala obalić pewne mity i ułatwia zrozumienie, kim był Richard Wagner i jak następował jego rozwój - mówi "Rz" dyrygent Stefan Soltesz, który przygotowuje premierę w Operze Narodowej. Karierę zaczynał jako dyrygent w prowincjonalnych teatrach niemieckich i jego gust kształtowały tytuły, które tam wówczas grywano. Dlatego w "Lohengrinie" słychać wpływy opery włoskiej, a zwłaszcza Belliniego, którego Wagner podziwiał. Ale był już twórcą na tyle dojrzałym, że wypracował własny styl.

Nad swym utworem Wagner pracował w drugiej połowie lat 40. Do prapremiery szykowanej w Dreźnie nie doszło, bo w 1848 r. Europę ogarnęła Wiosna Ludów. Kompozytor zaangażował się w działania rewolucyjne i po upadku buntu musiał uciekać z terenu całych Niemiec ścigany policyjnym listem gończym. Do tamtych wydarzeń odwołuje się reżyser, Brytyjczyk Antony McDonald. - Chciałem umiejscowić akcję w latach 50. XX wieku - opowiada "Rz" McDonald. - Ale w Welsh National Opera w Cardiff, gdzie powstała ta inscenizacja, pracowałem z niemieckim dyrygentem i on był przeciwny temu pomysłowi. Uważał, że to zbyt zbliża ten dramat do czasów II wojny światowej i do obciążeń, jakimi obarczono twórczość Wagnera. Musiałem uznać ten punkt widzenia. Przeniosłem więc akcję w połowę XIX wieku,gdy Wagner komponował "Lohengrina", a więc w okres rewolucyjnych wrzeń, ale podobnych do nastrojów, jakie panowały też sto lat później.

Poszukiwanie prawdy

W oryginale zdarzenia rozgrywają się w średniowieczu. Lohengrin należy do rycerzy strzegących świętego Graala - kielicha, z którego Chrystus pił podczas Ostatniej Wieczerzy. Zostaje wysłany do Brabancji, by bronić księżniczki Elsy przed fałszywymi oskarżeniami o zamordowanie młodszego brata.

- Odwołuję się do atmosfery filmów Andrieja Tarkowskiego, który pokazywał ludzi przepełnionych mistyczną religijnością, a przy tym bardzo konkretnych w swej realności - mówi Antony Mc Donald. - Lohengrin jest dla mnie człowiekiem poszukującym swojej prawdy.

- Ma czarodziejską moc, dopóki nie wyjawi swego imienia - dodaje asystentka reżysera Helen Cooper. - Zdecyduje wyznać, kim jest, ponieważ pokochał Elsę. To w dużej mierze opera autobiograficzna. Wagner był przekonany, że miłość wymaga poświęceń i ofiar, a mimo to nie może być spełniona. Uważał ponadto, że jego dzieło skazane jest na porażkę, więc "Lohengrina" przepełnia świadomość klęski.

- Postaci są tu wielowymiarowe, jak u Ibsena - uważa brytyjski tenor Peter Wedd, odtwórca roli tytułowej w warszawskim przedstawieniu. - Lohengrin odkrywa istotę człowieczeństwa, fascynujące jest pokazanie jego duchowej i ludzkiej strony, skomplikowanych relacji z kobietami. I dla mnie to w wielu miejscach partia bardzo liryczna.

Tę opinię potwierdza Stefan Szoltes, Węgier z austriackim obywatelstwem, od lat pracujący w Niemczech. W swej karierze dyrygował wszystkimi dramatami Wagnera.

- Na ogół szuka się do nich potężnych głosów, co jest błędem - mówi Szoltes. - W jego czasach nie było przecież tenorów wagnerowskich, na których zapanowała dziś moda, on komponował dla śpiewaków, których słyszał w operach Belliniego czy Webera. Znakomity James King, którego kiedyś poznałem w wiedeńskiej Staatsoper, podpisał tam kontrakt na "Lohengrina" pod warunkiem, że w tym samym czasie będzie mógł wystąpić w "Tosce". Jego zdaniem pozwalało mu to utrzymać głos w formie do Wagnera.

"Lohengrin" w Operze Narodowej powstaje w koprodukcji z Welsh National Opera w Cardiff, gdzie premiera inscenizacji Antony'ego McDonalda odbyła się w 2013 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji