Co zrobić, gdy córka sztygara nie chce?
- Nie chcemy, by był to spektakl lokalno-historyczny, jak "Korzeniec", ale uniwersalny i współczesny. Nie chcemy też, żeby to był antyśląski spektakl. Po prostu za pomocą śląskiego kostiumu opowiadamy o uniwersalnej sprawie - mówią twórcy spektaklu "Koń, kobieta i kanarek" w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Rozmowa z reżyserem Remigiuszem Brzykiem i dramaturgiem Tomaszem Śpiewakiem.
Marta Odziomek: Po prawie dwóch latach od premiery "Korzeńca" wracacie do Teatru Zagłębia. Czy jest to powrót zaplanowany?
Remigiusz Brzyk: Tak. Nad kolejnym przedstawieniem przeznaczonym na tę scenę myśleliśmy już w trakcie realizowania "Korzeńca".
Nową realizację widzowie będą porównywać z "Korzeńcem". Już teraz wszyscy zastanawiają się, czy uda wam się powtórzyć ten sukces.
Tomasz Śpiewak: Absolutnie się tym nie przejmujemy. Nie mamy chęci ścigania się z "Korzeńcem" i sukcesem, jaki odniósł.
"Koń, kobieta, kanarek" to spektakl o Śląsku?
Remigiusz Brzyk: Nie. Jego akcja mogłaby dziać się wszędzie, nie tylko na Górnym Śląsku, choć tam ją właśnie umiejscowiliśmy, ponieważ mit rodziny katolicko-patriarchalnej jest w tym regionie wciąż obecny i żywy. Postanowiliśmy zdekonstruować ten mit utrwalony m.in. przez filmy - zupełnie nieprawdziwy, krzywdzący kobiety. Nie dookreślamy jednak miejsca wydarzeń - rzecz dzieje się w miasteczku na K lub na S jak w początkowych scenach mówi komentator, który wprowadza widza w treść. Spod symboliki, która przewija się przez cały spektakl, wyłania się Polska katolicka, patriarchalna i patriotyczna. Nie chcemy, by był to spektakl lokalno-historyczny jak "Korzeniec", ale uniwersalny i współczesny. Nie chcemy też, żeby to był antyśląski spektakl.
T.S.: Po prostu za pomocą śląskiego kostiumu opowiadamy o zupełnie uniwersalnej sprawie.
Bohaterkami spektaklu są kobiety?
R.B.: Tak - kobiety i otaczająca je zbiorowość: górnicy, ich żony i matki. Tę patriarchalną zbiorowość rozsadza od środka pewne wydarzenie, które staje się tematem przewodnim. Jedna z bohaterek jest w ciąży, ale nie chce urodzić. Przyglądamy się, co się dzieje, gdy w takim świecie dziewczyna mówi "Nie chcę".
Jakie jest przesłanie tego spektaklu?
T.S.: Chcemy poruszyć w nim bardzo aktualny problem: prawo kobiety do decydowania o sobie i swoim życiu, które w Polsce od lat jest ograniczane. Głównym jego tematem jest prawo do przerywania ciąży w świecie, o którym opowiadamy - patriarchalnym i katolickim.
R.B.: Można powiedzieć, że będzie to taki współczesny moralitet, którego akcja dzieje się w pewnej umownej rzeczywistości. Ktoś buduje pomnik wielkiej Świętej Barbary, ktoś inny nie chce urodzić dziecka, jeszcze ktoś dryluje wiśnie. Jest też leworęczny bohater, którego "ułomność" jest tępiona w środowisku mężczyzn. Dzieją się tutaj dziwne rzeczy.
Ale nie przeciwko mężczyznom, którzy zniewalają kobiety?
T.S.: W społeczności, którą portretujemy, każdy jest w pewien sposób zniewolony. Na przykład młody górnik, którego zniewala nadopiekuńcza matka, wdowa po górniku, oczywiście. Ona z kolei nie widzi świata poza synem i jego śmierci by nie przeżyła.
Jest też inna bohaterka, która z desperacją szuka pracy, nawet ciężkiej fizycznej pracy w kopalni. A jak wiadomo - kobieta na dole, nieszczęście gotowe. Kobiety pracowały kiedyś na kopalni, na dole. Zabroniono tego w latach 50. XX wieku. Wtedy również zabroniono używać do pracy na dole koni i kanarków (kanarki używane były do wykrywania metanu).
To wyjaśnia tytuł spektaklu.
T.S.: Tak, ale posiada on także dodatkowe znaczenia. Po pierwsze, koresponduje ze słynnym w niemieckich domach powiedzeniem 3K, czyli: dzieci, kuchnia i kościół, które określało rolę kobiety w tamtejszym społeczeństwie. Po drugie - koń, kobieta i kanarek to w naszym spektaklu metafora rodziny: mężczyzny, kobiety i dziecka.
Premiera spektaklu "Koń, kanarek i kobieta" 5 kwietnia o godz. 18 w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Kolejne 6, 11, 25, 26 kwietnia.