Artykuły

"Trzy siostry" z polskiej prowincji. Czechow w Teatrze Dramatycznym

"Trzy siostry" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Lidia Raś w Polska The Times.

Współczesne wcielenie bohaterów "Trzech sióstr" to ludzie nijacy. Ci oryginalni byli na swój sposób uroczy; ci nowi irytują (brakiem pasji, wytrwałości, zaradności) lub wzbudzają litość (gdy ich starania i tak spełzają na niczym). I nie ma znaczenia, czy są wykształceni bardziej czy mniej, czy to kobiety, czy mężczyźni. Jednakowo nie potrafią żyć. Małgorzata Bogajewska, reżyserka spektaklu w Teatrze Dramatycznym pokazuje, że świat znowu przerasta zagubionego w nim inteligenta.

"Myślę często: Co by było, gdyby można było życie zacząć od nowa, do tego z pełną świadomością? Gdyby to życie, już przeżyte, było brulionem,[...] a to drugie: na czysto! Wtedy każdy z nas, myślę, starałby się przede wszystkim nie powtarzać, stworzyłby sobie przynajmniej inne otoczenie" - zastanawia się Wierszynin.

Patrząc na Czechowowskich bohaterów, o których sam pisarz mówił, że ogarnęła ich "atrofia woli", trudno w taki scenariusz uwierzyć.

Czas przecieka im przez palce, frustracja rośnie, plany karleją i choć "chciałoby się wydrzeć, skoczyć", to wszystko ostatecznie sprowadza się do tyleż dramatycznego, co niemożliwego do spełnienia zawołania "Do Moskwy"!

Gdy ponad 100 lat temu Czechow pisał "Trzy siostry", świat wchodził w nowy, nieznany etap. Kończył się pewien model człowieka, upadały wartości, poczucie dekadencji było wszechobecne. Wewnętrzny koniec świata bohaterów Czechowa nie brał się znikąd. To co działo się w społeczeństwie, musiało mieć wpływ na emocje jednostek. W XXI wieku frustracja jest nieco inna, choć, jak pokazuje to Małgorzata Bogajewska, znowu jesteśmy w okresie przejściowym, znowu "coś wisi w powietrzu" (nawet dość dosłownie, bo nad Dużą Sceną Dramatycznego zawisł licznik długu, który wizualizuje nie tylko rosnące zadłużenie Polski, ale też, co tu chyba ważniejsze - piekielnie szybko upływający czas).

Bohaterów "Trzech sióstr" w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej ograniczają zarówno okoliczności, jak i własna niemoc i niezaradność. To, w założeniu reżyserki spektaklu, głównie mieszkańcy polskiej prowincji, którzy w największym stopniu doświadczają schyłkowości w nowym wydaniu i marzą o mitycznej "Moskwie" lub innej "Portugalii". I na tych marzeniach się kończy. Współczesne wcielenie bohaterów "Trzech sióstr" to ludzie nijacy. Ci oryginalni byli na swój sposób uroczy; ci nowi irytują (brakiem pasji, wytrwałości, zaradności) lub wzbudzają litość (gdy ich starania i tak spełzają na niczym). I nie ma znaczenia, czy są wykształceni bardziej czy mniej, czy to kobiety, czy mężczyźni. Jednakowo nie potrafią żyć, świat znowu przerasta zagubionego w nim inteligenta, co dobrze pokazują niektóre kreacje.

Stonowana gra Anny Gajewskiej sprawia, że jej Olga wydaje się być najbardziej stabilna emocjonalnie. Wzrusza obrazem samotnej kobiety w średnim wieku, której, jak sama mówi, "życie potoczyło się wbrew". Pogodziła się z losem, "matkuje" młodszym siostrom i tylko czasem okazuje się, że Olga pod tą maską skrywa emocje i tęsknotę za czymś co się nie wydarzyło. Neurotyczna Masza Agnieszki Warchulskiej, wydana za mąż wbrew uczuciom, dusi się w związku z Kaługinem ("Jest nad zatoką dąb zielony, na dębie złoty łańcuch lśni" - powtarza fragment z "Rusłana i Ludmiły", bo sama tkwi na złotym łańcuchu, niczym kot z tego poematu). Rozedrgana, skupiona tylko na sobie, sprawia wrażenie szalonej. Ciekawie zapowiada się jako aktorka Anna Szymańczyk. Jej Irina na oczach widza z dziewczyny pełnej planów i wiary w swoje możliwości przeistacza się w młodą kobietę, która tracąc nadzieję, zaczyna działać desperacko: wpierw próbuje uwieść Solonego (to niestety jedna ze słabszych i mało zasadnych scen w spektaklu, przynajmniej w tak realistycznym wydaniu), a potem, za namową Olgi, decyduje się na ślub z niekochanym baronem Tuzenbachem.

Wspominając o rolach, nie można pominąć dwóch aktorów starszego pokolenia. Janusz R. Nowicki jako Czebutykin stworzył postać najbardziej bliską oryginalnej; jest oczywiście jednym z typów z galerii "męskie niezguły", ale za to z jakim wdziękiem! Epizodyczna rola Władysława Kowalskiego jako Fieraponta niech będzie przykładem dla adeptów aktorstwa z cyklu" jak pojawić się na scenie na 5 minut i nie dać o sobie zapomnieć". Klasa sama w sobie. Oryginalny jest też Robert T. Majewski jako Tuzenbach - Piotruś Pan.

Mężczyznom dostaje się zresztą od Bogajewskiej mocniej, bo ci, którzy mają być oparciem dla kobiet, są kompletnie niemęscy, nieodpowiedzialni i niezaradni. Szkoda więc, że słabe są akurat role: Andrzeja (Maciej Wyczański), który zamiast kariery naukowej, wybrał nudną posadę sekretarza ziemstwa, co frustruje go podobnie jak życie w małżeństwie z Nataszą oraz Solonego, niedoszłego Lermontowa (Marcin Sztabiński).

Nie ma w tym wszystkim mistycyzmu, tajemnicy, słowiańskiej duszy. Nie ma, bo Małgorzata Bogajewska pokazuje z goryczą, że taki właśnie przyziemny jest nasz "koniec świata". Właściwie jedyną osobą, która świadomie i z powodzeniem realizuje swój cel jest Natasza (Paula Kinaszewska), ale akurat trudno tego typu "zaradność" zaakceptować.

Warszawska inscenizacja powstała w oparciu o przekład Natalii Gałczyńskiej, doskonale dbając o rytm i klimat Czechowa. Bez nadmiernej teatralizacji pokazuje ludzką słabość, dla której Czechow miał tyle zrozumienia. I tak jak u Czechowa zgoda na ból istnienia doskonale łączyła się z dowcipem, tak i u Bogajewskiej rozpacz podszyta została ironią. Obok pytań o sens życia, reżyserka podrzuca widzowi także gagi niczym z Monty Pythona. Na początku irytują swoją głupotą. Do czasu. Bo jak inaczej znieść życie bez dystansu do niego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji