Baśka komedia J. Stefczyka
KAŻDEMU, kto zobaczy komedię Jana Stefczyka "Baśka" i zastanowi się nad tym, jakie jest źródło powstania takiego właśnie utworu dramatycznego, przyjdzie na myśl: że 1) zamiarem autora inteligentnych i dowcipnych fraszek byto ukazanie na scenie sztuki wesołej i nie podobnej pod żadnym względem do schematów sztuk "produkcyjnych", 2) do takiej właśnie komedii miał obfity materiał, zaczerpnięty z obserwacji, z przeżyć sięgających czasów okupacji, z ludzkich charakterów.
No, więc doskonale! Źródła pierwszorzędne! Tymczasem, to co się mogło stać siłą autora, stało się słabością jego sztuki. Okazało się bowiem, że autor w dążności swej do uatrakcyjnienia komedii nie chciał się wyrzec ani jednego z nasuwających mu się pod pióro tematów. A miał ich całe mnóstwo.
Informacje, które dawał teatr przed wystawieniem sztuki głosiły, że jest to komedia o awansie społecznym małej, chłopskiej służącej Baśki. Nareszcie, myśleliśmy, interesujący temat o typowym dla naszego czasu zjawisku. Bo przecież gdziekolwiek się rozejrzymy, widzimy wokół siebie przykłady awansów społecznych.
A BAŚKA?
BOHATERKA komedii Stefczyka miała w zasadzie być przykładem awansu społecznego. Jednakże ta chłopska pastuszka, awansująca nie w oczach widza, ale w czasie antraktów, z analfabetki na magistra Uniwersytetu Krakowskiego, ambitna, uczciwa i odważna do szaleństwa, od razu wydaje nam się podejrzana i to nawet nie z punktu widzenia wymagań realizmu, ale zwykłego ludzkiego prawdopodobieństwa. A kiedy w brawurowym ataku, niczym Fanfan Tulipan obezwładnią trzech uzbrojonych drabów i jeszcze mówi z fałszywą skromnością, że to nic trudnego, bo było ich tylko trzech - to budzi śmiech na sali, ale jest to śmiech dla autora niepożądany, na pewno nie ten, jakiego pragnął.
TEMATY...
A PRZECIEŻ każdy oddzielnie z tematów, poruszonych przez autora zasługuje na komedię, czy jak kto woli na dramat - i oparty jest na dobrze podpatrzonych charakterach i systemach.
Bo i kolaboracjonista - spekulant, z hasłami patriotycznymi na ustach, wyciskający ostatnie zasoby z ofiar powstania, a w Polsce Ludowej przybrany w lisią skórę lojalnego praworządnego inteligenta i zdeprawowana w amerykańskim obozie dziewczyna i para małżeńska, sprzeczająca się o zakres obowiązków pracującej matki i sympatyczny, przypominający nam typy z komedii Brunona Winawera naukowiec, który wreszcie potrafi znaleźć słuszną drogę w nowym socjalistycznym świecie. Tak, to wszystko dobrze podpatrzone tematy. Ale pod warunkiem, że każdy oddzielnie. I w ten sposób to co mogło być siłą, stało się słabością sztuki.
CZY TEATR POMÓGŁ?
WIELE się u nas mówiło o współpracy teatru z autorem, mieliśmy już nawet nie tylko przyrzeczenia, ale przykłady takiej owocnej współpracy. Jednym z zadań teatru wobec autora, zwłaszcza wobec takiego, który po raz pierwszy ma do czynienia ze sceną, jest ukazywanie mu jego wobec sceny braków i wskazywanie drogi zmian. Doświadczony reżyser Krasnowiecki nie pomógł jednak autorowi i nie skłonił go do wyrzeczenia się zbędnych wątków i zbędnych sytuacji tej sztuki. Jedyne co uczynił na jej dobro, to że dał postaciom odpowiednią obsadę.
W roli Baśki młody świeży talem Małgorzaty Burek-Leśniewskiej, o której miałam okazję pisać z racji jej bardzo udanego debiutu w roli Stefki Maliczewskiej w przedstawieniu szkolnym. W roli zdeprawowanego "kociaka" bardzo pomysłowa Stanisława Stępniówna. - Znakomita komiczka Helena Buczyńska borykała się z dziwaczną postacią, którą nazwać by można złośliwie Ofelią prywatnej inicjatywy, i której interpretacja wymaga przechodzenia od groteski do smętnego dramatu. Bardzo udaną sylwetę, chwiejnego inteligenta Lucjana stworzył Józef Kondrat. Z ciepłem potraktował postać woźnego Józefa Janusz Paluszkiewicz. Wiktor Nanowski dość nijako potraktował spekulanta Siemieńskiego. Sztywno wypadła też para Bronki (Karolina Borchardt) i Stanisława (Ziejewski).
Poza tym grali Żbikowska (Babkę Baśki) Kalinowska, Jurasz, Wroncki, Latoszewski i Miłosz Maszyński.