Artykuły

Baśka czyli o naiwności

Główną osobą jest w tej kome­dii pokój. Zwykły pokój w miasteczku Kamienne, gdzie na ścia­nie wisi szkolna czarna tablica, a w podłodze jest ukryte zejście do piwniczki. Pokoju tego nie opusz­czamy przez osiem lat. W styczniu roku 1945, kiedy pęka front nad Wisłą, Baśka, wiejska dziewczyna, która dotychczas pasała bydło, a teraz poszła na służbę do państwa, wypisuje na tablicy pierwszą w swoim życiu literę: A. W sierpniu 1952 roku Stanisław, jeden z orga­nizatorów kamieniołomów w Kamiennem, rysuje na tej samej ta­blicy prostokąt, który zakreślić ma granice nowego wielkiego przemy­słowego kombinatu.

W styczniu roku 1945 warszawski waluciarz ukrywa w piwniczce pu­szkę z brylantami, w tej samej piw­niczce NSZ-etowcy zamurowują sześć min kolejowych. W czerwcu 1941 roku obłąkana żona waluciarza wydobywa pudełko z brylanta­mi, aby potem nakarmić nimi ryb­ki w rzece. W sierpniu 1952 roku Baśka, która tymczasem skończyła uniwersytet, rozbraja tych samych NSZ-etowców, przebranych dla nie­poznaki za chuliganów, i zamyka ich na drewnianą zasuwkę w ciągle tej samej piwniczce.

Stefczyk bardzo poważnie wziął stary dowcip Flauberta o gwoździu jako regule sztuki pisarskiej. Jeśli w pierwszym akcie bohater przy­bija obraz do ściany, w ostatnim - powinien obraz zdjąć i powie­sić się na tym samym gwoździu. Zasada jest zresztą słuszna, ale działa tylko wtedy, kiedy obok gwoździa jest jeszcze bohater. Nie­stety w tej komedii jest tylko gwóźdź.

Pokój w Kamiennem się zmienia. Rodzina waluciarzy ucieka na za­chód i zabiera ze sobą swoje me­ble. Mieszkają potem w tym poko­ju dziewczęta zatrudnione w ka­mieniołomach. Potem z każdą od­słoną przybywa półka z książkami i meble z PDT. W pokoju miesz­ka niedoszły mineralog, który w ciągu tych lat zrobił doktorat i zo­stał naukowym pracownikiem u Stefana Żółkiewskiego w PAN.

Pokój się zmienia na oczach wi­dzów. I to jest dobrze. Ale boha­terowie zmieniają się w antraktach. I to jest bardzo źle. Jedni przy­chodzą, drudzy odchodzą. Tak jest w życiu. Ale życie tym się między innymi różni od teatru, że nie ma w nim antraktów.

Warszawski waluciarz zmienia się w przysłanego z Ministerstwa kierownika technicznego kamienio­łomów. W antrakcie. Młoda dziew­czyna, która ma pstro w głowie i się puszcza, zmienia się w szpiega. W antrakcie. Niedoszły archeolog zmienia się w uczonego. W antrak­cie. Ohydna, wstrętna i głupia mieszczka zmienia się w tragiczną, porzuconą żonę. W antrakcie. (Bu­dzi zresztą śmiech zamiast współ­czucia). Chłopska dziewczyna koń­czy szkołę i uniwersytet. W antrak­cie. Stanisław i Bronka, działacz partyjny i kierowniczka biura, roz­mawiają ze sobą wyłącznie o tłucz­niu wapiennym, okładzinach i sto­łówce. Pobrali się ze sobą w an­trakcie. Co więcej okazuje się, że mają pod koniec sztuki dwoje dzie­ci. Kiedy to się stało? Oczywiście, że w antrakcie. Nie zmieniają się tylko NSZ-etowcy. Ale co się z nimi działo w ciągu ośmiu lat, nie wiadomo? W ostatniej odsłonie wyglądają lekko zakurzeni. Może na cały ten czas autor oddał ich do przechowalni.

Znamy z literatury przykłady sztuk o akcji równie długoletniej. Ale były to dramaty lub tragedie. Tylko bowiem z piekielną pasją za­rysowane konflikty i wielkie, wy­kute z jednego bloku postacie mo­gą utrzymać jedność dramatyczną sztuki, która dzieje się w ciągu wielu lat. Stefczyk chyba pierwszy spróbował napisać komedię o epic­kich antraktach. Jest to błąd pier­worodny "Baśki". Położyłby nawet najbardziej dojrzałego dramaturga.

Nie należy lekkomyślnie łamać starych, wysłużonych co prawda, ale zawsze pożytecznych reguł. Jed­ność miejsca rzadko zastąpić może jedność czasu, a nigdy nie zastąpi jedności akcji. Główną osobą ko­medii jest pokój, bo bohaterów w Baśce zmienia i kształtuje nie akcja, nie konflikty, ale sam upływ czasu. Coś dziać się zaczyna mię­dzy postaciami dopiero w trzecim akcie. Pięć lat i sześć odsłon jest tylko prologiem.

Baśka jest debiutem i błędy dramatyczne tej sztuki mimo wszy­stko nie są najważniejsze. Wynagra­dza je zresztą nieraz zręczność w prowadzeniu dialogu, język zróżni­cowany i żywy, czasem dowcip, cza­sem umiejętność zawiązania sytua­cji. Ale jednego nie możemy darować: naiwności. Nałkowska na nie­dawnym jubileuszu mówiła o swoim debiucie, że była dzieckiem piszą­cym dla dorosłych. Niestety, zwłasz­cza w naszej dramaturgii mamy zbyt wielu dorosłych piszących dla dzieci. (Nie dotyczy to tylko piszą­cych naprawdę dla dzieci, ci dla równowagi, piszą na ogół dla zdziecinniałych staruszków). Nie jest dobrze, kiedy stary facet, mądry, rozumny i inteligentny, któ­ry niejedno widział i wiele wie, udaje nagle dwudziestoletnią pa­nienkę lub małego Kazia. Nie jest to tylko przypadek "Baśki". Wiele pisało się o bezkonfliktowości, ale nie powiedziano najważniejszego, że jej swoistą polską odmianą jest udawanie świętej naiwności.

Przykład pierwszy: możemy go nazwać szpieg ex machina. Sposób jest prosty i niestety wy­próbowany. Życie jest piękne, gład­kie i różowe. Bohaterowie pracują, uczą się i rosną. Potem z nieba spa­da szpieg. Wszyscy go od razu po­znają, ale przez grzeczność dla au­tora udają, że nic nie widzą. Szpieg wykorzystuje dobre wychowanie publiczności i aktorów i przez chwi­lę nie pozwala się wykryć. Potem znowu jest spokój. Bohaterowie pracują, uczą się i rosną. Życie jest piękne, gładkie i bezkonfliktowe. Owszem są konflikty. Proszę bar­dzo. Kto powinien wysadzać niemo­wlę? Mąż wiecznie zajęty czy pra­cująca żona? Rozsądnie autor odpo­wiada, że oboje na zmianę. Sztu­ka kończy się ku pełnemu zadowo­leniu młodych małżeństw.

Przykład drugi: bohaterka się kocha. Ale jak! Boże, zmiłuj się. Wobec niej Madzia z "Emancy­pantek", słodka i niewinna Ma­dzia, jest rozpustną Messaliną i demonem rozigranych zmysłów. Baśka pozwala się swojemu chłop­cu pocałować po oświadczynach w oba policzki. Biedna Baśka. A prze­cież tak nam dziś potrzeba w lite­raturze i w teatrze wzorów życia uczuciowego, miłości szczęśliwej i nieszczęśliwej, miłości, która na­prawdę jest czymś w życiu, do któ­rej trzeba dorosnąć tak jak do spo­łecznego awansu. Pokażcie nam, jak potrafią kochać komuniści.

Przykład trzeci i ostatni: spina­cze. W sztuce Stefczyka bohater na­rzeka, że ich nie można kupić. W innych sztukach są to czasem szpil-ki, czasem haftki, czasem gwoździe, czasem atrament do wiecznego pió­ra. Nie to jest ważne. Chodzi o to, że spinacze są zamiast. Zamiast rze­czywistych trudności, zamiast rze­czywistych kłopotów, zamiast rze­czywistego życia.

A szkoda. Taki był piękny za­mysł komedii. Awans wiejskiej analfabetki, która wyrasta na ro­zumną, dzielną i przede wszystkim bardzo miłą dziewczynę. Awans podupadłego miasteczka w którym po raz pierwszy zaczyna się coś dziać i porywistym nurtem wzbiera no­we życie. Awans nawet kamieni, które poruszyła rewolucja. I wszyst­ko miałkim piaskiem zasypała słodka, różowiutka naiwność.

Trzeba powiedzieć, że teatr nie zrobił nic, aby autorowi dopomóc. A przecież był w "Baśce" materiał na żywą przyjemną komedię. Trze­ba było bić się z autorem o wydo­bycie postaci Baśki, o jej wzbogacenie i zdramatyzowanie. Trzeba było żądać skrótów, usunięcia sztamp, wyrzucenia zbyt drażliwych naiwności.

Krasnowiecki, który reżyserował sztukę, poszedł tymczasem na sztampę, na wyjaskrawienie farso­we postaci, na uniedorzecznienie na­wet wcale dorzecznych sytuacji. Nie pomogli "Baśce" również i aktorzy Karolina Borchardt i Janusz Ziejewski odegrali swoich pozytyw­nych małżonków na całkowite dre­wno. Helena Buczyńska w roli żo­ny waluciarza, Stanisława Stępniówna w roli kociaka, który skończył jako szpieg, Stefan Wroncki i Zdzisław Latoszewski w roli NSZ-etowców - poszli wszyscy zgodnie na pełną trywialność.

Tym wyraźniej trzeba podkreślić ambitną grę dwojga młodych. An­toni Jurasz po przejaskrawieniach w pierwszych scenach stworzył w końcu ciepłą i żywą postać mło­dego komunisty Michała, Małgo­rzata Burek - Leśniewska oczaro­wała nie tylko ostrą urodą, ale miała w sobie zaciętość, zadzierżystość i upór wiejskiej dziewczyny, która postawiła na swoim. Były sceny, że naprawdę urastała do tej Baśki, jaka mogła zostać napisana. Pomogła jej w tym niewątpliwie surowość środków. Była autentycz­na.

Józef Kondrat w najpełniej zresz­tą napisanej roli mineraloga poka­zał wytrawne, subtelne i bogate rze­miosło aktorskie. Miał to, co naj­bardziej brakowało innym. Umiał wzbudzić sentyment i wyminąć na­iwności.

Dekoracja dobra i dość rozmaita jak na jeden pokój.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji