Artykuły

Teatr dokumentów. Teatr fikcji

Trzy prawie lata czekała Warszawa na premierę "Namiestnika". Czekała z woli Rolfa Hochhutha, który wzbraniał swej sztuki teatrom socjalistycznym, powodowany "troską" o możliwość interpretacyjnych uproszczeń. Przez ten okres genre dramaturgiczny, który zapoczątkował Hochhuth, zaowocował długą serię tytułów. Z desek scenicznych zaczęły przemawiać dokumenty. Oświęcim, amerykańskie procesy atomowe, afera Eichmana. Historia niedawnych lat ujawniła tak nieprzebrane złoża ukrytych ekspresji, że wszelka fikcja literacka okazała się tu zbędnym suplementem. Fakty przerastały moc ludzkiej wyobraźni. Takich konfliktów nie można już było wymyślić. Zresztą po co? - jeśli te, które miały miejsce naprawdę, okazywały się silniejsze ponad wytrzymałość widza, aktora i teatru, i tak narastała moda: moda na dramaturgię dokumentu, faktu społecznego, politycznego konfliktu. Narastała moda, a starzał się "Namiestnik".

Kiedy oglądamy go dziś w inscenizacji Kazimierza Dejmka, na deskach Teatru Narodowego, drażnią nas te wszystkie przybudówki z literackiej fikcji, o których przed trzema laty nie chcieliśmy myśleć, zaczadzeni wieścią o sensacyjnej prapremierze młodego Niemca, co z archiwów na scenę przyniósł dramat o milczącym papieżu. Dziś tekst "Namiestnika" mniej jest dla nas jednoznaczny. Wątek Piusa XII pływa w sosie wątpliwych rozważań o niemieckiej duszy, o oporze szlachetnych SS-manów, o zatartych granicach zbrodni. Wątek Kurta Gernsteina, który z hitlerowskim obłędem toczy samotną walkę, wręcz drażni. Nabiera (może wbrew subiektywnym pobudkom autora) znamion rehabilitacji. Również oskarżenie Piusa XII poczyna zyskiwać akcent podziału win. Hitlerowcy mordowali - fakt. Ale papież milczał! Co jest bardziej dwuznaczne moralnie? Proceder pospolitych zbrodniarzy czy też milcząca tolerancja najwyższego autorytetu?

Tak więc - a rejestr podobnych pytajników można by mnożyć - okres oczekiwania na "Namiestnika" nie przysłużył się sztuce. Acz z całą mocą należy podkreślić, iż myśl inscenizatorska Dejmka szła w kierunku okrawania autorskich mielizn, redukowania do minimum tekstowych dwuznaczności. Spektakl Teatru Narodowego jest świetnym przykładem klarownej i mądrej roboty teatralnej. Dejmek okroił wątek Gersteina, oddemonizował postać hitlerowskiego doktora, który w ujęciu Hochhutha osiągnął wymiar diaboliczny, podczas kiedy w interpretacji Andrzeja Szczepkowskiego zyskuje doktor dobrze nam znany kształt zbrodniarza. Zbrodniarza, który czytuje filozofów, ale jeńców częstuje cyklonem; który bryluje w towarzyskiej konwersacji, ale każde słowo zgrzyta tam śmiercią. Dejmek wreszcie ustawił prawidłowe proporcje w wątku papieża. Jego "Namiestnik" mniej jest eposem o istocie winy, mniej - ilustracją sprzeczności pomiędzy racjami politycznymi a moralnymi. To przede wszystkim opowieść o milczeniu Piusa. Kreacja Władysława Krasnowieckiego określa ideową wymowę spektaklu, której podporządkowane jest tu wszystko. Nawet rozpaczliwa walka młodego jezuity, O. Riccardo Fontana, nie mogącego pojąć, jak w obliczu bezspornych faktów o masowych mordach może milczeć Stolica Piotrowa. Gustaw Holoubek (Fontana) mniej tu rozgrywa dramat oszukanej jednostki, bardziej - dostarcza widzowi argumentów do oskarżenia Piusa. Z kolei sugestywna kreacja Szczepkowskiego (doktor) oraz Igora Śmiałowskiego (szef rzymskiego Gestapo) kasuje, w odczuciu widza zrywy szlachetnego Gersteina (Stanisław Zaczyk).

Tak więc, na deskach Teatru Narodowego dochodzi do głosu prawda. Okrutna, demaskatorska, dla niektórych widzów zapewne bolesna. A przecież jest to prawda. Tak było. Ci, którzy nie zapominają - ci, którzy nie chcą łatwych przebaczeń - powinni zobaczyć ten spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji