Artykuły

"Namiestnik"

Na scenie niemal wyłącznie duchowne suknie i esesmańskie mundury. Po trzech latach od swej głośnej prapremiery w zachodnio-berlińskiej Volksbühne (w inscenizacji niedawno zmarłego Erwina Piscatora, wybitnego reżysera, znanego ze swych postępowych przekonań) i nie mniej głośnych premierach w innych krajach doczekał się "Namiestnik" Rolfa Hochhutha zezwolenia autora na wystawienie w Polsce. Trudno się dziwić, że gdziekolwiek go realizowano, z reguły wzbudzał namiętną polemikę i spory daleko wybiegające poza dyskusję o sztuce.

Już same fakty są szokujące. Autorem "Namiestnika" jest bowiem młody Niemiec, debiutant, który w oparciu o autentyczne dokumenty z czasów ostatniej wojny (zbierał je m. in. w bibliotece watykańskiej) zaatakował bierną postawę ówczesnego papieża Piusa XII wobec masowych zbrodni, popełnianych przez Hitlera. Spojrzenie autora jest dość jednostronne. Skupił się bowiem niemal wyłącznie na eksterminacji Żydów, wspominając zaledwie o stratach poniesionych przez inne narodowości.

Porzućmy tu jednak relacjonowanie sporów i manifestacji politycznych, które sztuka Hochhutha każdorazowo wywołuje w zależności od tego, gdzie jest wystawiana i kto na jej temat zabiera głos. Jak każdy utwór ściśle powiązany z wielką polityką prowokuje bowiem do zajęcia takiego czy innego stanowiska wobec postawionego przez autora problemu, zmusić chce do baczniejszego spojrzenia w niedaleką bądź co bądź a tak potworną przeszłość i do wysnucia z niej wniosków na przyszłość.

W oryginale sztuka ma wiele rozbudowanych wątków fabularnych, jest bardzo obszerna (pełny jej spektakl trwać musiałby około 8 godzin), każdorazowo wymaga więc od reżysera specjalnego opracowania tekstu. Oczywiście główne drogi wytyczył tu już Piscator, ustalając wraz z autorem pierwszą sceniczną wersję.

ZAJMIJMY się jednak kształtem zaproponowanym przez Kazimierza Dejmka, twórcę warszawskiego spektaklu w Teatrze Narodowym. Akcja sztuki rozpoczyna się w Berlinie, następnie przenosi się do Rzymu i Watykanu, finałem jest Oświęcim. Wydaje się, że reżyser umiejętnie i celnie zrezygnował z wielu wątków, postaci i scen, by skupić się głównie na postawie moralnej człowieka wobec wydarzeń, których jest świadkiem. A więc wybór właściwej drogi życiowej; wierności wobec własnych przekonań i głoszonych haseł, choćby nawet zagrażało to życiu, czy podporządkowanie prawdy aktualnym wymaganiom polityki lub rozkazom zwierzchników?

To znamy już jednak z wielu innych sztuk (Antygona, Galileusz itp.), choć zawsze przykłady współczesne bliższe są nam i bardziej angażujące. Hochhuth poddaje jednak przy tym pod publiczną dyskusję postawę papieża, który mając w swej duchowej pieczy miliony wiernych, pozostał bierny wobec okrucieństw hitlerowskich ostatniej wojny. Racja polityka przesłoniła powołanie duszpasterza, jedynego autorytetu, którego protest mógł w owym czasie przynajmniej częściowo zahamować zbrodnie hitlerowskie.

Bohaterem spektaklu - nie tylko ze względu na znakomitą kreację aktorską Gustawa Holoubka w tej roli - jest młody ksiądz Riccardo Fontana, który zetknąwszy się w Berlinie z potwornością hitlerowskich zbrodni (zwłaszcza zagłady Żydów) nie może pogodzić się z milczeniem Watykanu wobec tych faktów. Na próżno czeka na potępienie Hitlera przez Piusa XII (gra go sugestywnie Władysław Krasnowiecki), na jego protest w obronie niewinnych ofiar. W dramatycznej bezpośredniej rozmowie z papieżem zrozumie wreszcie, że Pius XII bardziej obawia się komunizmu niż bezpośrednio zagrażających ludzkości zbrodniarzy hitlerowskich. Na znak protestu przeciwko milczeniu Watykanu, Fontana solidarnie przyłącza się do jednego z transportów wywożonych do Oświęcimia.

Sprzymierzeńcem Fontany (nie zapominajmy, te sztukę pisał Niemiec) jest zbuntowany SS-Obersturmführer Gerstein (również postać autentyczna, gra go Stanisław Zaczyk). I on wypowiada posłuszeństwo swoim przełożonym, chcąc przyjść z pomocą prześladowanym. I jego finał będzie tragiczny.

W sztuce Hochhutha spotykamy jeszcze inne postacie (bardzo dobry Andrzej Szczepkowski w roli SS Doktora, korzystającego z doświadczeń oświęcimskich dla naukowych badań), jesteśmy świadkami starcia się różnych postaw życiowych. Reżyser - chyba słusznie - starał się wiele drastyczności tekstu stuszować, nie urażając niczyich uczuć i pozwalając widzowi myśleć samodzielnie.

Takich namiętnych sztuk polemicznych nie mamy dziś dużo, choć codzienne fakty niejedno dorzucają do problemów absorbujących całą współczesną ludzkość. Stąd właśnie powodzenie dramatów, opartych na faktach z niedalekiej przeszłości. W najbliższym czasie czekają nas premiery "Sprawy Oppenheimera" Kipphardta i "Dochodzenia" Weissa, oparte na stenogramach autentycznych procesów. Ale na razie po wybitnym spektaklu warszawskiego "Namiestnika" sztukę Hochhutha zapowiada już Wybrzeże i Poznań. Na pewno warto się z nią zapoznać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji