Artykuły

Nie zmarnowałem życia

- Człowiek w życiu się nagrał, trochę narozrabiał, jest więc co dźwigać. Ale, odpukać, czuję się świetnie, gram w Teatrze na Woli, który stał się moim domem, kiedy po 50 latach pracy zostałem zwolniony z "Ateneum". "Bombą" obchodziłem jubileusz, w "Oczach Brigitte Bardot" partnerowałem wspaniałej Basi Krafftównie, z którą bardzo się kochamy. Na Scenie Prezentacje grałem w "Sarabandzie" z Teresą Budzisz-Krzyżanowską - mówi warszawski aktor, MARIAN KOCINIAK.

Woli zagrać kloszarda czy obżartucha niż amanta, a teraz najlepiej czuje się w roli dziadka.

W wywiadzie rzece opowiada o swoich słabościach, niechęci do czytania, lenistwie, szczęściu w małżeństwie i najzabawniejszych chwilach w życiu. Nie filozofuje na temat aktorstwa, odcina się też od wszelkich podejmowanych przez rozmówcę prób skłonienia go do teoretyzowania na temat zawodu.

Zapytany o intelektualne rozmowy w STS-ie, odpowiada: - Ja rozmawiałem głównie o dziewczynach. Wiem, że aktorzy lubią być tacy intelektualni, pokazywać, jakie rozumy pozjadali.

Opowiadać nadzwyczajne facecje. Nie warto w nie wierzyć. Zapytany, czy nie chciałby umrzeć na scenie, odpowiada: - Jak na mnie to zbyt poetyckie.

Marian Kociniak - aktor tajemnica przez 50 lat pracy zawodowej. Od początku swojej bogatej kariery artystycznej, na którą składa się 150 ról teatralnych, 80 ról w Teatrze Telewizji i dziesiątki ról filmowych i kabaretowych, nie udzielał wywiadów. Robił to konsekwentnie, przez 50 lat nie złamał milczenia. Dopiero w książce "Spełniony" Remigiusza Grzeli przerwał milczenie, bo przecież pół wieku na scenie to nie w kij dmuchał.

Opowiada w niej o dzieciństwie naznaczonym ucieczką z płonącej ul. Sieleckiej, o sklepiku dziadka, o młodzieńczych marzeniach, studiach, rolach teatralnych i filmowych, przyjaciołach i bliskich, a nawet o tym, jak przebiegał szlak nocnych, mocno zakrapianych wypraw z kolegami. Zawsze i w każdej odpowiedzi Marian Kociniak pozostaje niezwykle szczery. Żadnej kreacji. Żadnej pozy. Żadnej autoreklamy. Mieć takiego rozmówcę to rzecz rzadka.

Gustaw Holoubek, dyrektor Teatru Ateneum, powiedział kiedyś: "Marian Kociniak należy do takiej kategorii aktorów, którzy nie zezwalają na autoreklamę. Stroni od niej, ponieważ jego religią, wyznaniem wiary jest granie określonych ról i tylko poprzez role daje świadectwo o sobie. Natomiast to wszystko, co towarzyszy promocji aktora, odrzuca kategorycznie".

****

Urodził się w 1936 r. na warszawskim Mokotowie, w rodzinie stolarza. W dzieciństwie, które przypadło na czas wojny i okupacji, miał jedno marzenie - żeby najeść się do syta. Po wojnie ukończył PWST; był uczniem Ludwika Sempolińskiego. W roku 1959 zadebiutował w teatrze i na ekranie.

Popularność zdobył głównie dzięki roli Franka Dolasa w polskiej komedii "Jak rozpętałem drugą wojnę światową" oraz jako pechowy Murgrabia z serialu "Janosik". Na scenie "Ateneum" wystąpił w ok. 120 spektaklach, m.in. w "Śmierci komiwojażera" Millera, "Transatlan- tyku" Gombrowicza, "Zemście" Fredry, w spektaklu "Hemar".

Widziałam aktora kilkakrotnie na scenie, również w "Hemarze", gdzie śpiewał i wyglądał jak młody Bóg. W "Garderobianym" Harwooda wraz z Gustawem Holoubkiem stworzyli kreacje najwyższej próby. Nic więc dziwnego, że kiedy autor zobaczył aktora w tej inscenizacji, powiedział: "Panie Marianie, piszę dla pana nową sztukę".

- I napisał "Herbatkę u Stalina", którą graliśmy z powodzeniem w "Ateneum".

Pamiętam też "Za i przeciw": na scenie Marian Kociniak i Gustaw Holoubek, a na widowni stojący tłum, który zgotował artystom kilkuminutową owację.

Wśród setek ról właściwie brak postaci amantów. Czy aktor o warunkach amanta żałuje tego? Nie, wręcz przeciwnie, co wyznał w naszej rozmowie:

- I Bogu dzięki. Raz zagrałem - i klęska. Nie lubię mdłych, papierowych postaci. Wolę zagrać kloszarda, obżartucha, pijaczynę, wrednego typa, bo to krwiste postaci.

****

Jest aktorem tragikomicznym o dużej skali wyrazu. Jego bohaterowie rozśmieszają publiczność, aby za moment skłonić ją do zadumy i refleksji. "Polski Belmondo", "Mistrz powagi i ironii" - pisano o rolach aktora, a Gustaw Holoubek dodawał: "aktor namiętny".

- Jakich by przymiotników nie używano, zawsze uważałem, że są tylko dwa rodzaje aktorstwa - dobre i złe. A Guciu, mówiąc: "Pamiętaj, Marian, teatr jest bardzo ważny, ale najważniejsze w życiu jest samo życie", nauczył mnie jeszcze jednej rzeczy. Mogę sobie dziś spojrzeć w oczy i powiedzieć: nie zmarnowałem życia i niczego bym w nim nie zmienił. A teraz żyję sprawami moich cudownych wnuków.

Kiedy podczas naszej jubileuszowej rozmowy przed czterema laty spytałam aktora o ciężar scenicznych lat, odpowiedział:

- Trochę odczuwam ciężar tych lat, to jednak jest pięćdziesiątka. Człowiek w życiu się nagrał, trochę narozrabiał, jest więc co dźwigać. Ale, odpukać, czuję się świetnie, gram w Teatrze na Woli, który stał się moim domem, kiedy po 50 latach pracy zostałem zwolniony z "Ateneum". "Bombą" obchodziłem jubileusz, w "Oczach Brigitte Bardot" partnerowałem wspaniałej Basi Krafftównie, z którą bardzo się kochamy. Na Scenie Prezentacje grałem w "Sarabandzie" z Teresą Budzisz-Krzyżanowską.

****

- Uważam się za człowieka spełnionego pod względem ról i finansowym. Mam wspaniałą żonę. Wystarcza mi na rodzinę, na wnuki, na dzieci. Więcej mi nie trzeba. Mam dom na wsi, sam go zaprojektowałem. Spędzam tam pół roku. Oglądam bociany, robię sesje karciane. Przyjeżdżają koledzy, pitraszę im mięsiwa na grillu, a potem tak sobie gramy w karty, gadamy, wspominamy. Oby tylko zdrowie dopisywało.

Niestety, ostatnio aktor choruje, przeszedł operację, ale nadal mamy nadzieję zobaczyć go na scenie. "Uwielbiam Marianka, życzę mu zdrowia i obyśmy znów spotkali się w pracy" - mówi Barbara Krafftówna, a my dołączamy się do tych życzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji