Artykuły

Za dużo reżyserii

BARDZO lubię nowoczesność w teatrze. Staram się zrozumieć wszystkie umowności, meta­fory, aluzje i uogólnienia. Jestem entuzjastą dramaturgii Witkacego, Różewicza i Mrożka. Z przyjem­nością oglądam "Przyjeżdżam jutro" i "Spór" u Henryka Tomaszewskiego. Lubię teatralną groteskę i teatr absurdu Ale - jak chyba każdy - ulegam prawom higieny psychicz­nej. Raz po raz, dla odmiany, chcia­łoby się zobaczyć na scenie coś dosłownie - czy powiedzmy może: tradycyjnie - realistycznego, co test mniej więcej jednoznaczne, w czym nie trzeba się dopatrywać drugiego lub trzeciego dna.

Dlatego z zaciekawieniem szedłem do Teatru Kameralnego na spektakl "Skiza" Zapolskiej. Na spektakl, mó­wię, nie na premierę, bo nie wiado­mo dlaczego, choć w programie jako data premiery figuruje 16 czerwca, "prasówka" odbyła się dopiero ca­ły kwartał później, 16 września. Wi­docznie w teatrach wrocławskich postanowiono przyjąć już jako pewną zasadę ten dość nieprzyzwoity zwyczaj, że ogółowi publiczności po­kazuje się - za pieniądzę - przed­stawienia, które zdaniem dyrekcji nie powinny jeszcze być poddawane ocenie (bo może nie są jeszcze goto­we, może muszą "się dotrzeć", a mo­że z jakichś innych, mniej żenują­cych względów).

Szedłem więc pełen nadziei, że z przyjemnością znów posłucham tak rzadko nam we Wrocławiu przypo­minanych dialogów Zapolskiej, że się znów spotkam z tą mistrzynią konstrukcji dramaturgicznej, że obejrzę znowu - jak to określa więk­szość tzw. zwykłych widzów - "nor­malną", właśnie zwykłą, sztukę tea­tralną, którą autorka nazwała po prostu komedią.

Ale gdzie tam! Ulegając takim złudzeniom, widocznie zapomniałem, iż znaczna część naszych reżyserów współczesnych nie ufa autorom utworów, które wystawia, iż; nie wy­starcza im możliwie wierne odczyta­nie intencji pisarzy, iż tekst autor­ski służy im najczęściej tylko za pretekst i punkt wyjścia do zupełnie dowolnych przebudówek i nadbudówek inscenizatorskich. Każdego dramaturga, a więc i Zapolską, trzeba współcześnie - pożal się Boże - "wzbogacić". Ewa Bułhak, jako reżyserka "Skiza" poszła również tym pseudonowoczesnym tropem. I bardzo ją w

tym wspomógł scenograf Jan Polew­ka. Gdy autorka zaznacza w dida­skaliach, że jej komedia rozgrywa się w saloniku wiejskiego domu (oczywiście ziemiańskiego), scenograf przepoławia wnętrze tego saloniku ogromną żaluzją, która bez jakie­gokolwiek logicznego uzasadnienia raz podczas akcji opada, raz się podnosi. Działanie tej dziwnej machiny (bo tylko tak można nazwać ową żaluzję ze względu na jej funkcję w spektaklu) dochodzi do zupełnego absurdu np. w scenie piątej aktu drugiego, gdy część dłuższego dialogu między Lulu a jej mężem Tolem toczy się przed żaluzją, a część za żaluzją, co nie ma absolutnie żadnej motywacji w treści tegoż dialogu.

Podobnie bezsensowne jest dodanie w tle widowiska, w głębi sceny, za szklanymi drzwiami prowadzącymi na ogród, postaci jakiegoś sielankowego pastuszka grającego na fujarce, a już piramidalny szczyt pomysłowości reżyserka osiąga wtedy, gdy podczas innej rozmowy Lulu z Tolem każe w tymże ogrodzie myć się jakiejś anonimowej, ale oczywiście bardzo symbolicznej nagiej dziewczynie (nasza scena kameralna ma w ogóle szczęście do takich niespodziewanych, a "wielce wymownych" ablucji striptizowych; w "Pannie Julii" było mycie się w szafliku Krystyny). Wszystko to ma zapewne pogłębiać nastrój i wydobywać jakieś podteksty, a w efekcie nastrój naprawdę pożądany rozbija, spychając na dalszy plan co w spektaklu "Skiza" jest najważniejsze: finezyjny tekst Zapolskiej. Następuje "usztucznienie" tego, co powinno być swobodne i naturalne.

Ta sztuczność obejmuje chwilami także aktorstwo. W każdym razie Danuta Balicka w roli Lulu swoje kwestie w pierwszym dłuższym dialogu z Muszką wypowiada z takim samym tonem i z takim samym zaśpiewem, jaki demonstrowała grając Królową w "Iwonie księżniczce Burgunda". Tam było to uzasadnione karykaturalnością postaci, ale tu?

Obronniejszą ręką wychodzi z zasadzek sztuczności Andrzej Hrydzewicz jako Tolo. W rozbrajającą na­iwność i naturalność młodej grzesz­nicy wyposaża Muszkę Ewa Lejczakówna. A najdzielniej przed pułap­kami wymyślnej reżyserii broni się Bogusław Linda w roli żywiołowego, prostego i obcesowego hreczkosieja Witusia.

On to w pewnym stopniu zmniej­sza fiasko tego przedstawienia, w którym nadmiar reżyserii i zabiegów inscenizatorskich, szkodząc u­tworowi Zapolskiej, przynosi dodat­kowo efekt iście paradoksalny: mi­mo dość znacznych skrótów teksto­wych i choć widowisko trwa w sumie krócej niż dwie godziny, zupełnie mu brak rytmu i tempa, co w rezultacie daje wrażenie jakiejś rozwlekłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji