Czas przypomnieć ojców dzieje...
Oto obchodzimy "Dziady!" "Dziady w teraźniejszych czasach... pospólstwo... święci tajemnie w kaplicach lub pustych domach niedaleko cmentarza, Zastawia się tam pospolicie uczta z rozmaitego jadła, trunków, owoców, i wywołuje dusze nieboszczyków" - tak objaśniał Mickiewicz w słowie poprzedzającym Część II. I tak zbudowała scenę w Teatrze Narodowym scenograf Katarzyna Kępińska. Jesienny pejzaż naznaczony krzyżem i oddechem śmierci. Theatrum dla rytuału, obrzędu, misterium.
"Oto obchodzimy Dziady!"
Sylwetki zrazu mroczne, wtopione w szarość nocy zbijają się w gromadę. Guślarz (Eugeniusz Kamiński) naznacza godzinę duchów. Płynnie i bez repetycji toczy się jedna z o-statnich prób. Krystyna Skuszanka czułym okiem koryguje kształt malarskich scen. Tak, właśnie malarskich, konstruowanych z temperamentem filmowca.
Kwestie chóru rozpisane na głosy. Dusze zbłąkane wzywa się na sąd ludzki. "Śpiewy, gusła i inkantacje są po większej części wiernie, a niekiedy dosłownie z gminnej poezji wzięte".
"Zosią byłam, dziewczyną z tej wioski./Imię moje u was głośne" - reflektor wydobywa twarz Ewy Serwy "pierzchliwej Zosi". Chór natychmiast spieszy z twardym, bezlitosnym osądem: "Kto nie dotknął ziemi ni razu/ten nigdy nie może być w niebie". Ten moralizatorski ton brzmi u Skuszanki majestatycznie, boleśnie i donośnie. Dobitnie nazwane są imiona człowieczeństwa, które spisywał Poeta - "kto nie był ni razu człowiekiem...", "kto nie doznał goryczy ni razu ten nigdy nie może być w niebie.
Cały teatr jest kaplicą, miejscem obrzędu, zrazu tylko pogańskiego, z Litwy rodem: "Garście maku, soczewicy/ Rzucam w każdy róg kaplicy" - powie Guślarz. Jesteśmy na Dziadach. Ale oto miast mary, zjawia się Pustelnik, "trup, upiór, ladaco". Płynne przejście do IV Części dramatu.
Ale na próbie chwila przerwy - Panie Jacku - Krystyna Skuszanka wchodzi na scenę, omawiając detale z Jackiem Dzisiewiczem.
To ten aktor. To będzie Gustaw Konrad. Aktor przed wielką szansą. Czy jej sprosta? Niezauważony w Warszawie, pojechał do Opola i tam zapisał się wieloma rolami, dały mu w efekcie Nagrodę Młodych im. Wyspiańskiego. A więc nie ma jaszcze 35 lat. Ale czy nie ma więcej niż Gustaw Konrad? Poprzednim kreatorem tej wielkiej roli w inscenizacji Krasowskich w Teatrze Polskim w Warszawie (powtarzającej realizację nowohucka) był nieżyjący już wybitny aktor Stanisław Jasiukiewicz, miał wówczas 32 lata...
- Zależało mi na tym - powie K. Skuszanka, żeby Gustaw Konrad był człowiekiem młodym, ale i dostatecznie dojrzałym, by dźwigać to, co, najistotniejsze: potrzebę świadomego przeobrażenia Gustawa w Konrada. A więc kimś o jaskółczym, młodzieńczym niepokoju i sercu mściciela. Tym, kto wyzwie Boga i naturę do walki o własny naród.
Patrzmy więc. Ten Pielgrzym zraniony niespełnionym uczuciem to zabłąkany, wielki, romantyczny kochanek: "Kto jestem ?...". W scenie z Księdzem (Czesław Jaroszyński) toczy spór o "czucie i wiarę".
Wszystko dzieje się niezmiennie w perspektywie cmentarnej, przez 3 godziny tu będą zstępować narodowe mary i bohatery. Wszystko na oczach gromady, ludu, wiernego świadka obrzędu i uczestnika. Jeszcze nie tak dawno Barbara Wachowicz znalazła na Litwie cmentarzyk wiejski i ślad tego wiekowego obyczaju sprowadzania z zaświatów ducha prawdy i sprawiedliwości, Krystyna Skuszanka - tu w teatrze, na naszych oczach - odprawia Narodowe Dziady, dedykując "spółobywatelom".
Guślarz powie: "CZAS PRZYPOMNIEĆ OJCÓW DZIEJE". A Gustaw, już słowami sceny I Trzeciej Części wykrzyknie: "Mam być wolny - tak! nie wiem, skąd przyszła nowina./ Lecz ja znam co być wolnym z łaski Moskwicina". I klękając wykrztusi jak w malignie święte zaklęcie polskiej literatury: Gustavus Obiit, hic natus est Conradus". "Człowieku, gdybyś wiedział, jaka Twoja, władza" - dopowie Duch.
U Skuszanki tu kończy się akt pierwszy. Godzina dramatu, który rozpisany został w konsekwentnej jedności miejsca i czasu na kształt tryptyku. Tak jak w Mickiewiczowskim arcydramacie problematyka polityczno-historytczna i metafizyczna złączyły się w jedność, tak w teatrze reżyserka szukała spoiwa dla trzech części dramatu. Przeprowadziła wyraźne linie wspólnoty - poprzez gromadę, Bohatera, a nawet Ducha-Diabła.
- Tak - mówi. W sensie stylistycznym, artystycznym najbardziej zależy mi na jedności wszystkich części, na spójności misteryjnej. Wszystko odbywa się na cmentarzu w Dzień Zaduszny. Dramat rozgrywa się w warstwie indywidualnej, społecznej, narodowej, uniwersalnej, ale wszystko ma swoją jedność. I układa się w rytmie nakazanym przez Poetę, w te trzy godziny "miłości, rozpaczy, przestrogi". To, co jest przełożone na język indywidualnych przeżyć, poszerza się potem na dzieje narodu. A więc wspólnota czasu i sprawy. Teraz idzie o to, aby jeszcze zrodziła się wspólnota emocji. Bardzo eksponuję w finale przestrogę, chcę aby każdy odpowiedział, na czym rzeczywiście polega całopalna ofiara Konrada, żeby te trzy godziny Mickiewiczowskie zobaczyć w roku 1987, po naszych przeżyciach, bólach, rozdarciach, przejściach. Trzeba, abyśmy się odbili w zwierciadle wielkiego dramatu.
Akt II. Godzina wybiła. "Spółuczniowie, spółwięźniowie i spółwygnańcyza miłość ku ojczyźnie prześladowani". Cela w klasztorze bazylianów. W teatrze jest to znowu portret zbiorowy na tle czarnych krzyży, sterczących jak upiory śmierci. Tylko opowieść Jana (Paweł Galia) wybija się ponad szmer młodzieńczych przekomarzał i strachu "Wywieźli na Sybir, sam widziałem" - mówi Jan. Tak, teraz już wyraźnie widać, że jest to w teatrze Krystyny Skuszanki "godzina rozpaczy". Narodowe Dziady historia powrócona pamięci.
Nadchodzi chwila Samsona. "Daj mi rząd dusz!" Jacek Dzisiewicz mierzy się z Wielką Improwizacją. Obsadzony przeciwko tradycji tej roli powszedni (broda, wąsy), bet śladu uduchowionego piękna na twarzy, które jak maskę nakładali wszyscy jego poprzednicy.
- Wytworzył się dziwny zwyczaj, że Gustaw Konrad jest superbohaterem. A przecież to upiór, który hula po naszej mentalności, nasze - w jakimś stopniu - nieszczęście... Trzeba się nad tym zastanowić, że nasz wielki bohater jest właściwie szaleńcem - komentuje K. Skuszanka.
Taki ma być Gustaw Konrad A.D. 1987. Kolejny na Narodowej Scenie po Dejmkowskich i Hanuszkiewiczowskich "Dziadach". Szalony. "Exorciso te!" - Ksiądz Piotr (Gustaw Kron) toczy walkę z Szatanem (Aleksandra Zawieruszanka). On wie, że "cała Polska młoda wydana w ręce Heroda". W teatrze, jak w dramacie, już wybiło dwie godziny: miłości, rozpaczy... A teraz następuje godzina przestrogi".
W inscenizacji Skuszaniki nie ma widzenia Ewy, nie ma Salonu. Tę część trzecią pirzedstawienia rozpoczyna groteskowy menuet Diabłów. Szatański taniec na grobach zmąci realność historyczną następnych scen, podniesie nutę emocji. Krzysztof Chamiec dobywa służalczy ton w roli Nowosilcowa. Ale ton zmieszany z groteską, bo taką melodię podała gromada Diabłów - lisia, pokrętna, śliska, podła. Jak w "Weselu" Wyspiańskiego - te Diabły wtańcowują Senatora na scenę historii: "Senator w łasce, w łasce...''. Ta gromada jest teraz kalką z Żeromskiego to "Kruki i wrony, co nas rozdziobią". Bardzo mocna scena, zresztą napięcie rośnie z każda chwilą. W czarnych opończach dwie postaci - to Pani Rollison (Ewa Krasnodębska) prowadzona przez Kmitową (Danuta Nagórna). Płynie dramatyczna prośba, niewczesne wołanie: "Jeśli masz ludzkie serce".
"Wkrótce koniec Dziadów" - oznajmi niebawem Guślarz. Wkrótce też koniec próby, podczas której staraliśmy się zanotować kształt nowej inscenizacji dramatu. A premiera już 29 października.