Pociągi pod specjalnym nadzorem
Zrealizowana w Teatrze Powszechnym - jako polska prapremiera teatralna - sceniczna wersja "Pociągów pod specjalnym nadzorem" Bohumila Hrabala i Vaclava Nyvlta zaczyna się bardzo efektownie. W kompletnej ciemności, wypełniającej się coraz natrętniejszym łoskotem zbliżającego się pociągu, rozjarzają się reflektory jadącej wprost na widownię lokomotywy. Gdy zaś tuż przed proscenium zatrzymają się, na ich tle przejdą wolno, prowadząc głośny, rechotliwy dialog dwaj niemieccy żołnierze.
Taki początek - żywo przypominający eksperymenty braci Lumiere'ów - nie ma wszakże na celu li tylko epatowania widzów technicznymi możliwościami teatru. A i skojarzenie z pierwszymi obrazami twórców kinematografu zdaje się być zamierzone. Wprawdzie każdy, komu na to przyjdzie ochota, może sięgnąć po wydaną także u nas powieść Bohumila Hrabala, jednak "Pociągi pod specjalnym nadzorem" znane są przede wszystkim z kinowych i telewizyjnych ekranów. Film Jiriego Mentzla zasłużenie zrobił światową karierę i dość wyraźnie odcisnął swe piętno zarówno na literackim materiale sztuki, jak i na jej łódzkiej inscenizacji.
Ten pierwszy został bowiem zakomponowany z uwzględnieniem prawideł filmowego scenariusza. Wyraża się to m. in. w charakterystycznym podziale na sekwencje, w zachowaniu właściwego ekranowi, wymagającego zgrabnego "montażu" toku narracji, w wielości planów - przy minimalnych zmianach miejsc akcji - wreszcie w dbałości o realia i szczegóły. Na marginesie jedynie dodajmy, że dają się tu również zauważyć niemal dokładne powtórzenia niektórych ujęć ze znanego filmu.
Tym też tropem podąża łódzka inscenizacja "Pociągów pod specjalnym nadzorem", porzucająca właściwą teatrowi umowność na rzecz hołubionej przez film dosłowności. Jest to być może nie wszystkim odpowiadająca konwencja, w tym jednak przypadku została logicznie wyprowadzona z tekstu, w wystarczający sposób uzasadniona, a ponadto interesująco jawi się w realizacji. Zapożyczone z filmu wyciemnienia, oddzielające poszczególne sekwencje, nie szatkują opowieści na luźno ze sobą powiązane części, lecz nadają jej odpowiedni rytm, nie nazbyt spieszny, ale też nie sztucznie spowolniony. Właśnie taki, w jakim toczy się zwykłe, okupacyjne życie na małej, czechosłowackiej stacyjce. Zwykłe - to znaczy dzielone między codzienne, niemal rutynowe czynności, a działania noszące znamiona bohaterstwa, umiejscawiane wszakże w naturalnym porządku rzeczy. Tak przynajmniej da się odebrać całość obrazu przy jego pierwszym, pobieżnym oglądzie. Dopiero dokładniejsza analiza pozwoli wyłowić zeń elementy świadczące, iż owa pozorna codzienność - może nawet nadmiernie eksponowana - jest gorączkowo czynionym kamuflażem rzeczywistości nie mającej nic wspólnego z normalnością człowieczego bytowania. Pozwoli dostrzec, iż każda z występujących tu postaci stara się po swojemu zagłuszyć - czasem zbyt dosłownie, co bywa denerwujące - tkwiący w niej niepokój.
Reżyseria Mirosława Szonerta elementy te wydobywa, nie opatrując ich wszakże jednoznacznym komentarzem. Widzowi stwarza to możliwość interpretacyjnych dociekań, wyciągania wniosków, a także wystawiania ocen według indywidualnie zaakceptowanego kodeksu moralnego. Teatralna sprawność spektaklu, potoczystość narracji tudzież wyraziste wizerunki postaci możliwość tę przybliżają, co wcale nie oznacza ułatwienia widzowi wyboru proponowanych wartości, jak również poszukiwań odpowiedzi na liczne, postawione w sztuce pytania.
Można również przyjąć, że efektowna szata teatralna, jaką "Pociągi pod specjalnym nadzorem" otrzymały na łódzkiej scenie, jest także swego rodzaju kamuflażem. Podobnie jak ustawienie niektórych postaci, przerysowanych aż do wrażenia, iż zdecydowanie dążą w stronę groteski. Tak rzecz się ma choćby z Radcą Zednickiem (Tadeusz Sabara), z Porucznikiem (Jan Kasprzykowski), po części także ze Zdeniczką (niczym innym poza rozchichotaniem nie podkreślająca lekkomyślności swej bohaterki Ewa Harasimowicz). Nie ustrzegł się momentów szarży Euzebiusz Olszewski (na zmianę z Aleksandrem Foglem kreujący Naczelnika), reagujący jednakowym krzykiem na sprawy o bardzo różnym ciężarze gatunkowym, a w doborze środków wyrazu preferujący skrajności. Natomiast zbyt jednostajną może się początkowo wydać postać Hubicka. Dopiero później przekonujemy się, że występujący w tej roli Włodzimierz Adamski włożył niejako podwójną maskę, który to zabieg pozwala Hubickowi ukryć się przed samym sobą, jak też znaleźć przeciwwagę dla ponurej rzeczywistości. Czysto poprowadzoną rola Żony Naczelnika zapisuje się w pamięci widzów Halina Pawłowicz, finezyjnie rozgrywa swój niewielki epizod Julitta Sękiewicz jako Victoria. Ewa Sonnenburg w roli Maszy jest najczęściej po dziewczęcemu naiwna, ale momentami bywa po kobiecemu dojrzała, nade wszystko zaś z podlotkową łapczywością chwytająca szansę na wielką miłość.
Tę samą szansę - acz z innej strony widzianą - pragnie wykorzystać Miłosz Hrma. Grający go Jacek Łuczak - z umiarem i wewnętrzną dyscypliną prezentujący bardzo dobre opanowanie aktorskiego rzemiosła - czyni zeń chłopaka gorączkowo poszukującego dobitnego potwierdzenia swej męskiej dojrzałości. I lepiej dostrzegającego je w miłosnej sprawności, niż w wykonywaniu - niejako mimochodem - partyzanckich zadań bojowych. Los sprawi - co Jacek Łuczak zagra wręcz brawurowo - że Miłosz otrzyma, choć na bardzo krótko, pełną satysfakcję.
Umiejętnie tworzącą klimat małej stacyjki, realistyczną scenografię zaprojektował Bogdan Soelle, autorem opracowania muzycznego - inspirowanego folklorem naszych południowych sąsiadów - jest Bogdan Pawłowski.
Tak więc, po powieściowej i filmowej, mamy także sceniczną wersję "Pociągów pod specjalnym nadzorem", przygotowaną przez samego Bohumila Hrabala, przy współpracy Vaclava Nyvlta, co - jak sądzę - zwalnia recenzenta od porównań. Któż bowiem jak nie autor wie najlepiej, z czego - w odniesieniu do pierwowzoru - może zrezygnować, co zaś wydobyć na plan pierwszy. Tych zaś, których by takie porównania fascynowały, odsyłam do przedstawienia w Teatrze Powszechnym. Wszystkim innym zaś - szczerze je polecam.