Diabeł siedzi w polskiej duszy
Kiedy wchodzimy na widownię Teatru Narodowego we mgłach, cieniach i światłach majaczą jakieś postacie, cmentarne pomniki, i krzyże. Dramat przez całe przedstawienie rozgrywać się będzie na cmentarzu.
Scena Teatru na Woli nie była budowana dla wielkich romantycznych inscenizacji. Odpowiednio przekomponowana przez scenografię Katarzynę Kępińską stała się sceną symultaniczną. Ma trzy plany wszerz i co najmniej tyleż wzwyż. Kolejne części "Dziadów" (II, IV, III) związane zostały z określonymi mansjonami: pośrodku Część II, z lewej Część IV, na całej rozciągłości sceny Część III.
Bo "Dziady" w Teatrze Narodowym stały się misterium i moralitetem, na które przychodzimy jak na obrzęd ku czci przodków. Znamy treść, osoby, przebieg akcji. Znajomość rzeczy pozwoli nam skupić uwagę na kwestiach interpretacji. Nawet jeśli inscenizatorka Krystyna Skuszanka pominie partie tekstu, sceny, postacie i kwestie znane powszechnie i ważne.
W głębi sceny w górze na tle jaśniejszego skrawka smutnego horyzontu majaczą gałęzie drzewa. Pomiędzy rozłamanymi konarami niepokoi dziwny zarys postaci. To drzewo mocno zakorzenione w polskiej ziemi. Ale liści na tej roślinie niewiele, jakby zwarzył je zimny podmuch. Może to drzewo wiadomości dobrego i złego? Może po prostu rosochata wierzba, w której wedle ludowych podań przesiaduje diabeł? A może to po prostu symbol? Los narodu, w który bezustannie biły pioruny, niszcząc liście i gruchocząc pień.
Z tamtej strony Duch w Prologu Części III wypowie swoje słowa: Człowieku, gdybyś wiedział jaka twoja władza. Prześledzenie funkcji tych słów w kolejnych inscenizacjach "Dziadów" staje się kluczem interpretacyjnym.
Tym razem miejsce, jakie Duch zajmuje w architekturze sceny, wygląd osoby, głos i ujawnione w toku akcji działanie nie pozostawiają cienia wątpliwości. Duch w inscenizacji Krystyny Skuszanki, grany przez Aleksandrę Zawieruszankę w kostiumie jakby poskładanym ze skóry węża, zbroi rycerza i skafandra kosmonauty, przybył z przestrzeni międzygwiezdnych. I stanowi siłę wielką, władczą, niczym nie skrępowaną, mądrą ale podstępną. Jak Lucyfer z wiersza Tadeusza Micińskiego, który po Mickiewiczu i Krasińskim największe miał zawsze konszachty z kosmogenicznymi siłami Wszechświata.
Badacze "Dziadów" Mickiewicza sporo miejsca poświęcili angelologii i demonologii dzieła. Lucyferyczne pochodzenie przypisywał Duchowi z Prologu (utożsamianemu z Duchem w Wielkiej Improwizacji) już Juliusz Kleiner. Za takim jego traktowaniem opowiadała się Zofia Niemojewska w książce "Dziady jako dramat chrześcijański". Ostatnia ważka książka o Mickiewiczu na marginesie rozważań o profetyzmie (Wiktor Weintraub) opowiada się za stanowiskiem przeciwnym, chociaż dowodzi swych racji niezbyt przekonująco.
Sposób potraktowania postaci Ducha, decyzje dotyczące stosunku jego osoby do Konrada mają zasadnicze znaczenie dla problematyki "Dziadów" i wymowy przedstawienia. Znaczenie większe niż decyzja: razem czy osobno?, niż sposób potraktowania świata nadzmysłowego jako widzialnego lub niewidzialnego i jak rozwiązanie szeregu kwestii szczegółowych, przed którymi nie staje czytelnik, ale które musi uporządkować inscenizator.
W "Dziadach" Krystyny Skuszanki w Teatrze Narodowym Duch w zimnym skupieniu śledzi sprawy Polaków. Czujnie ale i spokojnie czeka na sposobny moment, by zawładnąć duszą, mową i czynami Konrada. A także duszami, mową i czynami tych, którzy go będą słuchać przez wiek, których powiedzie za sobą potęga uczucia, a zatrzyma przy sobie siłą bezładu ich myśli.
W roku 1987 potraktowanie postaci Ducha jako siły lucyferycznej, utożsamienie go z osobą Ducha w Wielkiej Improwizacji oraz sposób rozegrania kuszenia Konrada (na kształt kuszenia przez węża, co ma symbolizować jego wcielenie się w Konrada) ma posmak odkrycia. Chociaż tak pojmował tę postać Aleksander Zelwerowicz w swojej inscenizacji "Dziadów" w Teatrze Narodowym (1927).
Decyzja odnosząca się do postaci Ducha rzutuje i na inne sprawy w "Dziadach" zasadnicze: na interpretację charakteru tej rany na czole, którą Konrad sam sobie zadał oraz na jego ocenę. A eo ipso na ocenę wpływu na czytelników dramatu. Słowem - na polskie społeczeństwo.
Krystyna Skuszanka wyciągnęła z tego faktu wszystkie wnioski. Konsekwentnie i precyzyjnie. Z pełnym samozaparciem doprowadziła do zilustrowania niepopularnej tezy: Nasze przedstawienie (...) służyć chce możliwie najjaśniejszemu opowiedzeniu losu bohatera - upiora polskiego romantyzmu, przywołanego na scenę w Noc Dziadów, w noc narodowych Zaduszek.
Przedstawienie "Dziadów" w Teatrze Narodowym zostało podzielone - co sygnalizuje już program - na trzy akty. Wykorzystuje - acz z poważnymi skrótami - wszystkie części dramatu. Układa je w zasadzie w porządku chronologicznym wydań. Pomija Widzenie Ewy i Salon Warszawski oraz - oprócz trzech wierszy - Dziady tzw. pośmiertne. Całość kończy, jak to się zazwyczaj dzieje Scena IX Części trzeciej (Noc Dziadów). Dwójka romantycznych bohaterów - Kobieta w czerni i Guślarz - dostrzega więźnia u wożonego na Sybir. To Konrad. Pierś ma zbroczoną krwią z ran, które zadali mu narodu nieprzyjaciele. Na czole ma ranę stokroć boleśniejszą. Ta rana będzie mu towarzyszyła do śmierci. Poniesie ją w zaświaty. Jest wyryta w historii narodu.
Stanisław Pigoń, wielki badacz Mickiewicza napisał osobny szkic pt. "Rana na czole Konrada", szukając dla niej wytłumaczenia w biografii poety (wiernopoddańcza deklaracja przy wyjściu z wiezienia podpisana). Ale w narodowym i jubileuszowym wydaniu dzieł Mickiewicza, stwierdził, że tę ranę Konrad sam sobie zadał, grzesząc pychą i bluźnierstwem. My byśmy dziś jeszcze dorzucili grzech trzeci - grzech tyraństwa.
Przedstawienie Krystyny Skuszanki proces powstawania tej rany pozwala prześledzić dokładniej niż jakiekolwiek z dotychczasowych. Pełną uwagę skupiło nie tyle na martyrologii narodu polskiego i na panoramie postaw Polaków (nie ma Salonu Warszawskiego - zresztą tu badacze słusznie piszą, iż jego bywalcy przez współpracę z caratem postawili się poza narodem polskim i tak ich należy traktować, jako do niego nie należących), ile na biografii Gustawa-Konrada. Całość rozpoczyna wiersz "Upiór". A przebieg przedstawienia to niemal ilustracja jego grzechu. Toteż słowa Upiora - "Ale kto nie mógł darować mi grzechu / Ledwie obelgę na ustach przytrzyma" - można rozumieć metaforycznie. Bo ten grzech to nie tylko owa rana dostrzeżona przez Kobietę na czole Konrada - z bluźnierstwa i pychy poczęta. To także grzech wobec narodu: wielokrotne i różnorakie wizyta ducha powrotnika - romantycznego bohatera na scenę polskich dziejów i polskiego myślenia. To działanie fatalnej siły polskiego romantyzmu, któremu pierwszy wydał walkę Stanisław Wyspiański w "Wyzwoleniu", strącając Geniusza do podziemi Wawelskiej Katedry, wydzierając mu pochodnię z ręki i ryglując za nim drzwi.
Krystyna Skuszanka swoją interpretację "Dziadów" przeprowadziła przez całą inscenizację konsekwetnie. Uzyskała całość kusząco aktualną. Wiele dającą do myślenia. Nie tylko na temat interpretacji "Dziadów" w tej konkretnie inscenizacji, co z racji pozycji inscenizatorki we współczesnym teatrze polskim jest okolicznością do poważnego, a nie byle jakiego potraktowania. Ale także z powodu funkcjonowania "Dziadów" Mickiewicza (i romantyzmu w ogóle) w świadomości polskiego społeczeństwa, co jutro się w mowach i czynach pokaże.
Za swój klucz interpretacyjny i konsekwencję działania, jak każdy inscenizator "Dziadów", zapłaciła swoją cenę. Chyba wysoką. Lecz nie myślę o stanowisku krytyki, ostatecznie gołosłownej. Ta cena to konieczność nadmiernych skrótów. To brak fragmentów, do których jesteśmy przywiązani, które uważamy za piękne i radzi byśmy słyszeć mówione przez aktorów. Ale i to jeszcze nie nieszczęście. Ostatecznie każdy inscenizator musi dokonać jakiegoś wyboru. Całych "Dziadów" zagrać się nie da, jeśli nie opowiadać się za propozycją ich grania rozłącznego.
Gorzej, iż przedstawienie w Teatrze Narodowym, zyskując na przejrzystości kompozycji, jasności akcji i zrozumiałości (zwłaszcza dla widza nie obeznanego z arcydziełem w lekturze), zarazem traci swój romantyczny rozmach, poczucie obfitości, głębi, natchnionego skłębienia wielkich problemów rozpatrywanych z niezwykłą spontaniczną siłą: ja-człowiek-kosmos-świat. Najbardziej jednak dramatyczną konsekwencją musiało być okrojenie roli Konrada. Odramatyzowanie, ściszenie jakby, ściągnięcie z koturnu, odromantyzowanie. I tak tę postać gra Jacek Dzisiewicz. Aktor ściśle wypełnia polecenie inscenizatorki. Rysuje postać Konrada taką, jaką niesie jej interpretacja (mająca zresztą zwolenników i wśród historyków literatury): małego pyszałka, gniewnego uzurpatora, człowieka chorego. Może psychopaty? Choć nie przeczę, że rolę tak pojętą można zagrać środkami bardziej różnorodnymi, żywszymi i głębszymi.
Polemika inscenizatorki z romantyzmem zaczyna się i kończy na postaci duchowego przywódcy (Konrada). Nie rozciąga się na romantyczny dramat i teatr. Nie ma w tej inscenizacji drwiny z romantycznego sztafarzu czy romantycznej rekwizytorni teatralnej. Przeciwnie, Krystyna Skuszanka, wpisuje w romantyczny strój rozterki i niepokoje dwudziestowiecznego inteligenta, gra dramat romantyczny i w romantycznym kostiumie. Pięknym, choć może nazbyt rygorystycznie uklasycznionym, zakomponowanym, wystudiowanym.
Część II "Dziadów", inkrustowana ułamkami "Dziadów" pośmiertnych i fragmentami Części IV tworzą teatr bardzo piękny wizualnie. Zwracają tu uwagę wspaniałe sekwencje wywoływania duchów, dobrze wypowiedziane, przekonująco rozegrane - wypointowane w symbolicznych obrazach, podkręcających aktualność ludowego poczucia moralności. Olśniewające, jak niezbyt często w teatrze, anioły i efektownie zwinne diabły stanowiły dekoracyjną oprawę dramatycznych zdarzeń Części III.
I choć nie wszystkie sceny wybiły się ponad poprawność, i nie wszystkie osiągnęły równą siłę wyrazu, pozostaje w pamięci czysta w geście, zakomponowana, schludna w sposobie mówienia wiersza gra całego zespołu. A na jego tle postacie aktorów grających role pierwszoplanowe.
Krzysztof Chamiec zagrał Senatora w sposób całkowicie odmienny od swoich poprzedników. Wyrafinowany elegant, jest przede wszystkim łotrem o bystrej, przenikliwej inteligencji. Ksiądz Piotr Gustawa Krona nie ma w sobie nic z wielkiego inkwizytora, niezłomnego i kostycznego. To pokorny i prosty braciszek. W mniejszych rolach wyróżnił się zdecydowanie Paweł Galia, w opowiadaniu Sobolewskiego. U tego aktora można się uczyć, jak się mówi wiersz romantycznego poety, by trafić we współczesną sferę wrażliwości. I jak w małej roli na zawsze pozostać w pamięci widza.
Jak w pamięci teatru polskiego pozostanie gorzka i bolesna interpretacja "Dziadów" Mickiewicza: dzieje wzlotu, upadku i wyprorokowanej przyszłości romantycznego bohatera oraz atak na meandry naszego stosunku do romantycznych idei i romantycznych bohaterow. Świadectwo legendy i programowego szyderstwa.