Artykuły

Imieniny pana dyrektora

Do miasteczka przyjechał rewizor.

Ten fakt równie zabawny, co w "Rewizorze" wyczerpuje jednak analogie między "Imieninami", a kapitalną komedią Gogola. A nawet w pew­nym sensie uwypukla różnicę między obu sztukami, podkreśla usterki kom­pozycyjne farsy Skowrońskiego i Słotwińskiego. Komiczne "qui pro quo" sta­nowi tu nie punkt wyjścia dla dalszej akcji, czy dalszych nieporozumień, lecz jest punktem kulminacyjnym sztuki. Kacyk jest już zdemaskowany, a przed publicznością dostatecznie ośmieszony i z góry wiadomo jaki los go w końcu spotka. To, że musimy czekać na finał jeszcze półtora aktu usprawiedliwiają dalsze perypetie nie dyrektora Puchalskiego, a raczej wątek miłosny i kwe­stia, jak ten wątek zostanie rozwikła­ny.

Lecz pierwsza część sztuki bawi nas świetnie swym humorem i prawdziwie satyrycznym zacięciem. Bo "Imieniny pana dyrektora", to przede wszystkim satyra, godząca w różnego rodzaju "dygnitarzy" i sobiepanów, wyszydza­jąca bezlitośnie sloganiarstwo i napu­szoną frazeologię tego rodzaju działa­czy, ośmieszająca ich tępą bezduszność i egoizm.

Stąd wszystkie przywary kacyka Puchalskiego, dyrektora fabryki płyt gra­mofonowych nakreślone są jaskrawymi barwami groteski. Widz patrząc na te­go bęcwała i jego otoczenie śmieje się do łez, stwierdza z rozbawieniem: to nieprawdopodobne... po czym znów się śmieje.

A śmiech ten świadczy, że groteska jest tu właściwą formą satyry: ośmie­sza do cna "bohatera" sztuki. Nie tylko zresztą jego jednego. - Naczelnik Dobek, inspektor Dębicki, lizus i równie niedbały, co "amorowy" urzędnik, to postacie dość często spotykane, którym groteskowe rysy nie odbierają realizmu, a celnie ich ośmieszają.

Tak więc komedia spełnia na ogół nieźle, swoje polityczne i społeczne funkcje.

Reżyseria Czesława Strzeleckiego utrzymała charakter sztuki w ramach wyznaczonych jej przez autorów. "Imie­niny" są więc farsą i to jest słuszne w spektaklu. Tym bardziej warto by stonować nieco pewien nadmiar szarży jakim odznaczają się niektóre sceny w bydgoskiej inscenizacji.

Trzeba również stwierdzić że parę postaci jest stanowczo przerysowanych. Taki, na przykład Poldek jest wprost operetkowym bażantem. Sama już rola, jej funkcja w sztuce jest mocno naciąg­nięta, lecz ani reżyser, ani aktor (Zdzi­sław Zachariusz) nie spróbowali odbiec w rysunku tej postaci od utartej sztam­py. A przecież w życiu różnie bywa - są bażanty i bażanciki...

Wróćmy jednak do roli tytułowej, do dyrektora Puchalskiego. Gra go Mie­czysław Winkler. W jego ujęciu Puchalski to nie tylko śmieszna figura, po­cieszny "kaczorek" z flirtu z Zuzią, czy małomiasteczkowy solenizant. Win­kler umiejętnie i przekonywająco prze­istacza się gdy trzeba w "ryczącego lwa'', który tyranizuje słabych i za­straszonych, równie tępo co uparcie trzyma się swoich ambicyjek, lekcewa­ży kompletnie interesy społeczne, a swoją ignorancję pokrywa stekiem bombastycznych frazesów.

Jego prawa ręka Hipolit Dobek to tyleż lizus co nadęty bufon - zależnie od "wymogów" chwili, zbytnio jednak podkreślał groteskowe cechy tej postaci. Te cechy natury naczelnika Dobka traf­nie oddał swą grą Edward Rominkiewicz. Leon Jaroszyński w roli inspekto­ra Dębickiego może zbytnio przypomniał fin de siecle'owego lowelasa.

Jedną z nielicznych pozytywnych po­staci w tej komedii jest młody inżynier Rachwał. Na dobro Bogdana Śmigielskiego trzeba zaliczyć fakt, że wypo­sażył tę postać w szczyptę komizmu, dzięki czemu nie jest ona zbyt posągo­wa.

Partnerka jego, Lucyna Ćwiklikówna z dużą bezpośredniością odtworzyła po­stać Magdy, szczerej, prostodusznej dziewczyny. Maria Szczęsna umiejęt­nie połączyła drobnomieszczańskie sła­bostki pani dyrektorowej z jej niespodziewaną skądinąd - bezpretensjonalnością.

Postać Puchalskiej to jedna z cieka­wiej narysowanych ról w sztuce. Pani Dyrektorowa posiada niewątpliwie wiele drobnomieszczańskich gustów i obcią­żeń, z drugiej jednak strony jest prosto­linijna i bezpretensjonalna, ona jednak krytycznie zapatruje się na możliwości i zdolności swego małżonka. Maria Szczęsna wydobyła w pełni te pozytywne ce­chy natury Puchalskiej, unikając tu łat­wizny, jaką byłoby stworzenie sylwetki sztampowej kołtunki.

Bardzo dobra w wyrazie była zalot­na sekretarka Zuzia - Klary Korowicz-Kałczanki. Celną sylwetkę poczciwego radcy stworzył Jerzy Siekierzyński, a Wanda Rucińska była w grze i w masce idealnie stetryczałą i kostyczną urzęd­niczką. Nieco zbyt konwencjonalnie lecz z umiarem i dowcipnie zagrany zo­stał wszystko wiedzący woźny przez Władysława Cichorackiego.

W pozostałych rolach wystąpili: Ste­fania Cichoracka (urzędniczka), Jan Borkowski (naczelny dyrektor), Lech Pietrasz (inspektor Kalita), Hieronim Żuczkowski (naczelnik).

Antoni Muszyński stworzył bardzo poprawną oprawę scenograficzną sztu­ki. Szkoda tylko, że nie pokusił się o bardziej sugestywne, a więc wielomówiące, przedstawienie mieszkania Puchalskich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji