Artykuły

Paweł Passini puka do nieba bram, a Bóg śpi. Z nudów

"Bramy raju" w reż. Pawła Passiniego we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Paweł Passini w "Bramach raju" pyta, gdzie był Bóg podczas dziecięcej krucjaty. "Brak reakcji może świadczyć, że ogląda z zapartym tchem. Albo zasnął" - napisał reżyser przed premierą. Obstawiam to drugie

Passini opowiada na scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego historię krucjaty dziecięcej. W opowieści podąża krok w krok za Jerzym Andrzejewskim, autorem powieściowych "Bram raju", które są punktem wyjścia dla adaptacji.

I w tej pielgrzymce ponosi porażkę. Jest ona bolesna tym bardziej, że reżyser ma za sobą jedne, udane doświadczenie z książką Andrzejewskiego. Przeniósł ją na scenę w 2007 roku we współpracy z warszawskim Studium Teatralnym. Tam od namiętności było aż duszno, tutaj musimy aktorom wierzyć na słowo - żadna z historii ich bohaterów nie wskrzesi ognia. Ta opowieść o mrocznych popędach i erotycznym niespełnieniu jest nad wyraz chłodna.

Bez emocji

Widzom, którzy mają w pamięci tekst Andrzejewskiego, półtorej godziny, jakie spędzą we Współczesnym, będzie się dłużyć w nieskończoność - znając całą skomplikowaną układankę uczuć i motywacji uczestników dziecięcej krucjaty, nic ich nie zaskoczy. Bo inscenizacyjny pomysł, polegający na uzupełnieniu dziecięcych postaci o ich dorosłe alter ego, zachowuje świeżość przez pierwszy kwadrans. Sam koncept egzystencjalnej pułapki, w jaką wpadają bohaterowie, nie potrafiąc nawet po latach się z niej wyzwolić, nie wystarcza. A opowieść o emocjach stygnie w ekspresowym tempie - jej temperatura szybko spada w okolice zera.

Tym, którzy powieściowych "Bram raju" nie znają, gwoli przypomnienia: w 1212 roku do Jerozolimy podąża dziecięca krucjata. Podczas pielgrzymki jej uczestnicy rozmawiają ze spowiednikiem, który krok po kroku odkrywa, jak za z pozoru czystymi intencjami kryją się coraz to mroczniejsze namiętności. Maud rusza w drogę, bo kocha Jakuba, przywódcę krucjaty. Robert idzie dla Maud. Blanka pożąda Jakuba. Jego ciała pragnie Aleksy, który tylko w zastępstwie zadowoli się Blanką. Jest jeszcze Ludwik, hrabia Chartres, budowniczy pięknej katedry. To on odwiedził Jakuba i natchnął go wizją krucjaty.

Płytka interpretacja

Powieść Andrzejewskiego miała drugie dno, którego w spektaklu nie znajdziemy - religia była w niej elementem układanki podlegającym wymianie na ideologię, w latach 60. pozwalała na rozliczenie ze stalinizmem. Dała się czytać jako metafora uwiedzenia przez ideologię, także mechanizmów, dzięki którym taki seans zbiorowej hipnozy staje się możliwy. I nie tylko - równie szerokie pole interpretacji otwierała psychologia postaci, uwięzionych przez kierujące ich życiem popędy. Żaden z tych tropów nie został przez Passiniego dostatecznie wykorzystany. Także reżyserski pomysł opowieści o nieobecności Boga, którego puste miejsce zajmuje natychmiast szatan - jego uosobieniem jest na scenie Goliard (niezły Krzysztof Boczkowski). W jego usta Passini wkłada fragmenty "Krucjaty dziecięcej" Marcala Schwaba. Ten obserwator dziecięcej spowiedzi, prowokator, kusiciel i ironiczny komentator skupia uwagę widzów skuteczniej od uczestników krucjaty. I jednocześnie zwiększa dystans, sprawiając, że jeszcze trudniej nam jest się z nimi utożsamić.

Galeria papierowych postaci

Mam wrażenie, że zdecydowana większość zespołu aktorskiego Współczesnego była wobec tego wyzwania, jakim stała się współpraca z Passinim, zupełnie bezradna. Znakomity aktor, jakim jest Bogusław Kierc, w roli spowiednika sięga po arsenał przerysowanych gestów i grymasów, jakie mają podkreślić grozę, którą przejmują go kolejne wyznania. Uczestnicy krucjaty to galeria papierowych, bezbarwnych postaci, z samym Jakubem na czele - konia z rzędem temu na widowni, kto dałby mu się uwieść, tak jak zdarzyło się to Maud, Blance i Aleksemu. W "Bramach" może się podobać spójna plastyczno-muzyczna wizja, ale na teatr to za mało. Jeśli zdarza się na scenie krótki przebłysk prawdziwego, poruszającego spektaklu, to dzieje się to za sprawą monologu Macieja Tomaszewskiego, któremu z opowieści Aleksego, osieroconego i uwiedzionego przez Ludwika, przy powściągliwości w stosowaniu aktorskich środków, udało się wycisnąć maksimum scenicznej prawdy i emocji. I jedynym powodem, dla którego warto obejrzeć ten spektakl, jest właśnie to pięciominutowe spotkanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji