Spór o "Dziady"
Niewielu jest nawet uznanych reżyserów, o których można by powiedzieć, że tworzą własny rodzaj teatru, choć są krytycy dość szczodrze szermujący takim tytułem. Ale wobec przedstawień Krystyny Skuszanki, i tych aprobowanych, i tych przyjmowanych wstrzemięźliwie, nie brzmi on jak recenzencki komplement. Realizowane przez Skuszankę spektakle charakteryzuje bowiem konsekwencja inscenizatorska.
Uwrażliwienie na rozmaity kształt metafory i bardzo określony dobór repertuaru. A więc przede wszystkim teksty poruszające się w kręgu zasadniczych kwestii moralnych. Złożonej symbolice, niekiedy pewnemu estetyzmowi towarzyszy ogromny rygor środków ekspresji. Istotnym śladem, jeszcze w okresie nowohuckim, okazał się romantyzm. Traktowany ani filologicznie, ani doraźnie, natomiast uznany za ważny rodowód szeregu postaw społecznych. Stąd perspektywa współczesna. Aktualność, nie aktualizacja. Interesująco wyglądają powroty. Zwłaszcza, gdy nowa premiera przypadała na szczególny czas. Na przykład Lila Weneda z lat osiemdziesiątych, a pierwsza wersja. Odmienna hierarchia poezji i historiozofii. Znacznie wyrazistszy ton przejmującej goryczy.
Ostatnio Krystyna Skuszanka zaproponowała kolejną inscenizację Dziadów. Po nowohuckiej (1962) i warszawskiej (1964) - oba autorstwa K. Skuszanki i J. Krasowskiego - powstało przedstawienie całkowicie różne. Scenografia (Katarzyna Kępińska) wzbogacana tylko o niezbędne rekwizyty, sprowadza właściwie wszystkie zdarzenia do przestrzeni jesiennego cmentarzyska. Ta jedność miejsca okaże się nadrzędna racją moralną całego widowiska. Reżysera nie interesują bezpośrednie polemiki z komentarzem krytycznoliterackim dramatu. Nie są to również "Dziady" wpisywane w określoną tradycję teatralną. Dla Skuszanki podstawowy jest nasz obecny moment historyczny sprzymierzony z myśleniem Wielkiego Romantyka. Precyzyjnie, bez efmazy, bez stylistycznych ozdób, rysuje się wizja mrocznych, często okrutnych, narodowych Zaduszek.
Już w I akcie nastąpi przemiana: Upiór-Gustaw-Konrad (Jacek Dzisiewicz). Udręczony ponad ludzką miarę bohater od początku nosi znamię szaleństwa. Szlachetna retoryka Księdza (Czesław Jaroszyński) nie jest w stanie mu pomóc. W klimacie oratoryjno-misteryjnym (muz. Adam Walaciński) mieszczą się sekwencje obrzędu. Właściwy ton poddaje Guślarz (Eugeniusz Kamiński). Kary, ostrzeżenia wychodzą od ludzi i do nich wracają. Nie ma zjaw. Jest sugestywny inscenizatorski skrót, akcentujący w pierwszym rzędzie sens przestrogi. Jest wyraziste aktorstwo zespołu.
Akt II. Zwięzły, organizowany wokół Wielkiej Improwizacji i Widzenia Księdza Piotra. Wstrzemięźliwa, konsekwentnie tłumiona ekspresja opowieści Sobolewskiego (Paweł Galia), a chwilę później rozwichrzony monolog Konrada. Zamiast diabelskich podszeptów - dzwonki. Trwa mowa obrończa buntownika. Dzisiewicz wydobywa argumenty, ale i ostro zaznacza niewiadome sprzeczności. Z myśli na myśl wzmaga się szaleństwo. Coraz więcej znaków zapytania. Milkną dzwonki. Nad leżącym Konradem toczy się sprzeczka groteskowych diabłów (Stanisław Banasiuk, Grzegorz Gadziomski). Wchodzi Ksiądz Piotr (Gustaw Kron). Nie tyle uwikłany w ekstatyczne uniesienia, co świadomy ludzkich pomyłek spowiednik, wzruszający zwłaszcza w chwili ostatecznej ekspiacji. Prawdziwie teatralną urodę (światła, kolorystyka kostiumów) posiada scena dialogu Ksiądz Piotr - Duch (Aleksandra Zawieruszanka}. Jednak i tu nad obrazem dominują gromadzone za i przeciw kwestie.
Akt III. Z chichotem szatanów wtańcowuje na scenę Senator, otoczony grupą pochlebców. Nie obawiając się groteskowych przerysowań gestu i mimiki, Krzysztof Chamiec celnie wydobywa ton sarkazmu. Na naszych oczach formuje się ludzka bestia. Wśród świty służalców dobitnie zaznaczają swoją obecność Doktor (Stanisław Mikulski) i Bajkow (Józef Nalberczak). Szlachetnie, z przejmującą powściągliwością, rozbrzmiewa skarga Pali Rollison (Ewa Krasnodębska). Ustawiwszy na balu grupy lewą i prawą, Skuszanka dokonuje wyboru tekstu, mocno akcentując odmienne racje polityczne. Za chwilę dopełni się moment narodowych Zaduszek. Wchodzą Guślarz i Kobieta w czerni (Alicja Jachiewicz). W oddali widoczne są dwie sylwetki. Spóźniona uczestniczka obrzędów (Danuta Nagórna) i zespolony z cmentarnym krzyżem Konrad. Zbliża się finał aktu klęski, albo mówiąc ostrożniej, aktu udręczenia.
Tak bardzo autorski spektakl wolny jest od nadwyżki tzw. reżyserskich pomysłów. Zmiana kolejności scen, skróty zostały podporządkowane sporowi wprowadzonemu przez reżysera z wizją Wielkiego Romantyzmu, który sankcjonuje potoczna świadomość. Stale obecna w przedstawieniu, rozdarta, uwikłana we własne niespełnienie, narodowe status quo biografia romantyczna jest intelektualnym i artystycznym wyzwaniem. Nawet polemizując z nim, nie można mu odmówić konsekwencji i odpowiedzialności.