Artykuły

Jezus powraca i robi krwawą łaźnię

"Klątwa. Odcinki z czasów beznadziei. E01: Don't mess with Jesus" w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

"Klątwa. Odcinki z czasów beznadziei" Strzępki i Demirskiego to pierwszy fabularny serial teatralny w Polsce. Bilety na apokalipsę dostaniecie w Krakowie (Łaźnia Nowa, ta premiera za nami) i Warszawie (Teatr Imka, premiera warszawska w środę, 19 marca)

457 posłów na Sejm RP ginie - jednego dnia, ale w różnych miejscach i okolicznościach. Makabra, powiecie - ale za każdym razem, gdy wiadomość tę podaje z ekranu stojący przed gmachem parlamentu dziennikarz, widownia reaguje salwą śmiechu.

Chwilę potem zaczyna się seria zaginięć osób, które na listach wyborczych zajmowały miejsca tuż za tym biorącym. Gdy dodamy do tego nagłą śmierć członków Państwowej Komisji Wyborczej, szanse na szybki powrót demokracji przedstawicielskiej radykalnie maleją.

To my nie mamy granicy z Rumunią?

Czegóż nie ma w "Klątwie" - rozpadający się stary świat zaludniają agentki wywiadu i skompromitowani politycy, są nawet nieśmiertelne wątki wampiryczne. Przedwojenni posiadacze to, jak się okazuje, krwiopijcy w sensie ścisłym; żyją wiecznie i odzyskują dla siebie kamienice w centrum stolicy. Wszystko wskazuje na to, że jest w tym jakiś tajny okultystyczny plan - odzyskiwane kamienice układają się na mapie w pewien wzór. Jednak zanim go odkryjemy, na scenie panuje niezły bałagan. Nic dziwnego, że prezydent (Krzysztof Dracz) znów chce uciec szosą na Zaleszczyki. Tyle tylko, że granicy z Rumunią już nie mamy. Nie wiedział, poczciwina.

Wszystko to jednak małe piwo wobec ponownego przyjścia na ziemię... Jezusa Chrystusa. Grający go Dobromir Dymecki wygląda, jakby przyszedł tu prosto z "Lodu" Sorokina w reżyserii Konstantina Bogomołowa w Teatrze Narodowym. Tam niedawno zagrał członka złowrogiej sekty jasnowłosych morderców umocowanych wśród elit Rosji dzisiejszej i sowieckiej. U Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego wysoki, półnagi i zakrwawiony blond Mesjasz o niebieskich oczach też przynosi nie pokój, lecz miecz. Rzuca cytatami z Ewangelii i rozwala dotychczasowy porządek. Ale to nie ten Chrystus z karabinem na ramieniu ze snów latynoskich rewolucjonistów. Nadwiślański Jezus to bezwzględny fanatyk konserwatysta, nie lubi Soboru Watykańskiego II, ceni za to święte prawo własności. "Współczucie? Miłosierdzie? To są jakieś homoseksualne wartości" - rzuca pogardliwie. Każdy ma taką apokalipsę, na jaką zasłużył.

Co dalej z naszą demokracją?

U Strzępki i Demirskiego od dawna ważną funkcję pełnią podwójne postacie - po dwie i więcej w ciele jednego aktora. W "Niech żyje wojna!" Marcin Pempuś grał jednocześnie dwóch bohaterów z "Czterech pancernych i psa" - szlachetnego inteligenta Olgierda i Czereśniaka, człowieka z ludu, z którego kpiono nawet w "ludowej" telewizji. Z kolei "W imię Jakuba S." opierało się na błyskawicznym przenikaniu planów czasowych - niepostrzeżenie przechodziliśmy z czasów rabacji galicyjskiej do świata współczesnej polskiej klasy średniej, dla której zadłużenie jest nieuchronne i oczywiste jak pańszczyzna - i do "Śmierci komiwojażera" Arthura Millera, klasycznego dramatu o człowieku, który przeżył swoje życie tylko po to, żeby spłacić kredyt.

W "Klątwie" podwójność uzasadniona jest gatunkiem. Skoro horror, to opętanie - duchowy intruz w ciele. Niegdysiejszy dziennikarz patrzy na świat oczami prezydenta i... dowiaduje się, że ten sypiał z jego żoną. Duch posłanki Pawłowicz wstępuje w ciało liberalnej dziennikarki (Anna Kłos-Kleszczewska). No właśnie - tylko czy te żarty nie są po prostu słabe? Niby dostaje się tu i lewicy, i liberałom, i dziennikarzom, ale w związku z tym tekst Demirskiego jest przeładowany; zbyt wiele tu słów na jednostkę czasu. Może dlatego z potoków deklamacji przebijają się głównie najprostsze ze spostrzeżeń.

Na pierwszy rzut oka zdaje się, że głośny duet - po sztukach o precyzyjnej konstrukcji, jak "W imię Jakuba S." czy "Bitwa warszawska" - wraca po prostu do bulwarowych korzeni, czyli ciągu skeczy-monologów na aktualne tematy. Jak w "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł", gdzie porzucone dziecko emigrantów zarobkowych spotykało generała Jaruzelskiego, biskupa pedofila i niemieckiego emeryta na wycieczce w Gdańsku. Ale gdy dłużej pomyśleć nad "Klątwą": apokaliptyczna sytuacja, poczucie zagrożenia, religia postrzegana jako "zemsta Boga", a nie źródło wspólnoty - wszystko to bardzo trafione. Podobnie jak długa cisza zapadająca w odpowiedzi na pytanie: co dalej z naszą demokracją? Bo autorzy "Klątwy" najwyraźniej wychodzą z założenia, że w obecnym kształcie ustrój przedstawicielski przestaje działać w zgodzie z interesem obywateli.

Czego zabrakło

Jest jeszcze jedno pytanie: czy dzisiejszy teatr Strzępki i Demirskiego, oparty na językowych grach, nonszalanckich gestach, urwanych wątkach, ostentacyjnej nieciągłości - da się przepisać na ciągłość właśnie, na sensacyjną intrygę serialu. Bo przecież sekretem serialowej gorączki naszych czasów jest nie tylko dobrze pomyślana fabuła, ale też perfekcja wykonania i umiejętnie podawany rytm opowieści. To dlatego spędzamy noce przy komputerze, za każdym razem powtarzając sobie: "jeszcze tylko jeden odcinek". I nagle jest piąta rano.

Na pierwszy rzut oka - tego właśnie w nieco przegadanej "Klątwie" zabrakło. Drugi rzut oka możliwy będzie za miesiąc. W następnym odcinku.

A warszawska premiera "Klątwy" - już w środę, 19 marca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji