Czarodziejska opera
Dzięki świeżo nawiązanej współpracy pomiędzy Teatrem Wielkim w Poznaniu i Filharmonią Kaliską miłośnicy opery nad Prosną mieli okazję obejrzeć w przedostatni weekend (17-18 lutego) pełen spektakl operowy - "Czarodziejski flet" Mozarta w reżyserii Marka Weissa-Grzesińskiego, z dekoracjami Wiesława Olko, kostiumami Ryszarda Kaji i choreografią Izadory Weiss. Poznańskim śpiewakom i tancerzom towarzyszyła, po raz pierwszy występująca w tej roli, kaliska orkiestra symfoniczna pod dyrekcją Tadeusza Wicherka.
Ilustrowana wspaniałą muzyką, baśniowa opowieść o młodym księciu, który chcąc zdobyć wybrankę swego serca, poddaje się wielu trudnym próbom życiowym, aby w końcu dostąpić najwyższych wtajemniczeń - spodobała się kaliszanom. Spektakl nagrodzono owacją, a najwięcej braw zebrał zabawny Papageno - znakomity w tej roli Jaromir Trafankowski.
Pomysł przeniesienia poznańskiej inscenizacji na kaliską scenę wyszedł od dyrektora Teatru Wielkiego w Poznaniu Sławomira Pietrasa, który przed laty wprowadzał kaliszan w kulisy operowej kuchni podczas "warsztatów operowych". Ale inspiracja do poznańsko-kaliskiego mariażu zrodziła się podobno podczas rozmów z marszałkiem województwa wielkopolskiego Stefanem Mikołajczakiem. Chodziło przede wszystkim o to, aby poznański zespół występował także w innych ośrodkach województwa popularyzując sztukę operową; a z drugiej strony - aby uświadomić władzom lokalnym, co to jest opera i dlaczego musi tak drogo kosztować, a tym samym pozyskać większe środki.
Przeniesienie tak dużej inscenizacji na stosunkowo niewielką kaliską scenę było dość ryzykowne. Zgodziłem się na przeniesienie tej opery do Kalisza z oporami - przyznał reżyser widowiska Marek Weiss-Grzesiński. - Zespół nie protestował bo jest przyzwyczajony do takich sytuacji. Z tym spektaklem dużo jeździliśmy po świecie. Byliśmy min. w Niemczech i Francji występowaliśmy na różnych festiwalach. Każdy taki występ wymaga przede wszystkim dopasowania dekoracji do sceny. A artyści muszą się dostosować do tych zmian. Tutaj było wyjątkowo ciężko, bo scena jest o połowę mniejsza od naszej. Ale myślę, że wyszło nieźle!
Orkiestra symfoniczna nie jest przygotowana do grania operowego - tłumaczył Tadeusz Wicherek, który ma sporo doświadczeń operowych, a przed laty pracował już nad "Czarodziejskim fletem" w Teatrze Wielkim w Warszawie. - Musieliśmy więc dużo pracować przede wszystkim nad artykulacją. Tutaj tekst determinuje sposób grania. Dlatego też w czasie prób cały czas śpiewałem, aby to uświadomić muzykom...
Wicherek jest rasowym dyrygentem operowym - zapewniał reżyser poznańskiego widowiska.
- Dla mnie jest to najwyższa kategoria w tym zawodzie. Każdy dyrygent operowy może poprowadzić orkiestrę symfoniczną, ale nie każdy dyrygent symfoniczny poradzi sobie z operą. Tutaj trzeba być z ludźmi na scenie, oddychać z nimi, śpiewać... A w razie awarii ratować sytuację. Tutaj dyrygent trzyma w ręku cały spektakl.
Obaj panowie zgodnie też zapewniali, że współpraca kalisko-poznańska będzie kontynuowana. A za największy mankament kaliskich występów uznali zbyt małą scenę i liczbę garderób. Nic więc dziwnego, że w kuluarach toczyły się rozmowy z władzami miast na temat budowy w Kaliszu reprezentacyjnego gmachu, w którym wreszcie znalazłaby swą siedzibę Filharmonia Kaliska, a także swobodnie mogłyby występować duże zespoły operowe. Goście z Poznania ostrzegali jednak przed koncepcją łączenia sali koncertowej i sportowej.
W takich obiektach presja komercyjna jest tak duża że nie ma już miejsca na prawdziwą sztukę. Nie można myśleć tylko o pieniądzach, bo wówczas nawet najważniejsze wydarzenia kulturalne przegrywają np. z Gołotą. Ani opera ani Filharmonia, ani teatr nie muszą być dochodowe! Trzeba zbudować gmach "na wyrost" - na 50 lat do przodu...
Podobno ojcowie miasta Kalisza słuchali tych słów z dużym zrozumieniem.