Artykuły

Żyjąc z wojną wypisaną na twarzy

Władimir Zujew to obok Kolady i Sigariewa jeden z najgłośniejszych młodych dramaturgów w Rosji. Po prapremierze "Osaczonych" w łódzkim Teatrze Jaracza wiemy już dlaczego. W ten sposób wojny na scenie jeszcze nie pokazywano

Zaczyna się naiwnie. Trafiamy do miesz­kania wyłożonego gumoleum w poma­rańczową kratę. Biały stół z dwiema szu­fladami, stary kran i obskurny zlew. W mieszkaniu Łarik. Stop-klatka. W mieszkaniu Łarik i Weso­ły. Kumple. Rówieśnicy, wychowali się ra­zem. Za chwilę razem upiją się do bło­giej nieprzytomności spirytusem z plasti­kowej butelki. Wcześniej wypalą skręta i porozmawiają o swoich kobietach. Z każ­dą sekundą rośnie napięcie. Biorą "pigu­ły". Rozmowa nabrzmiewa agresją. Powietrze staje się gęste od dymu, krzy­ku, śmiechu i wspomnień. Wesoły wró­cił z wojny, z Czeczenii. Teraz w bojów­kach zawsze nosi granat - jako amulet, namacalny dowód walki na śmierć i ży­cie. A spirytus, który potrafi wypić jed­nym haustem, daje mu życie. Jak woda. Wesoły Kamila Maćkowiaka wojnę ma wypisaną na twarzy. W każdym jego ge­ście jest nienawiść do świata i ludzi. Je­go oczy na zmianę śmieją się i płaczą, krzyczą o pomoc. Nie, Łarik Sambora Czarnoty mu nie pomoże. Nie był tam, nie przeżył traumy. Słabe serce uratowało go przed krwią i trwogą. Tępo słucha opowieści o martwych ciałach, które Weso­ły mył nocami, o rozkazach do natychmia­stowego wykonania. Z kolejnej kieszeni bojówek Wesoły wyj­muje skradzione żarówki, cukier w kost­kach (należy mieć go zawsze na wszelki wypadek) i słoninę - starannie kroi ją w plasterki i łapczywie niczym głodny pies zjada z podłogi Przeżył, wrócił z rze­zi. A jest martwym wśród żywych. Wojna zabiła w nim człowieka, lecz nie zabiła wspomnień, które wracają i tną serce plasterek po plasterku. Zabiła w nim wrażliwość i pobudziła do życia osaczone, zdolne do mordu zwierzę. Wul­garyzmy brzmią w jego ustach brutalnie, ale nie rażą. Ze sceny bije strach, a na wi­downi panuje skupienie, które aż boli. Maćkowiak budzi litość, pragnie się go przytulić i powiedzieć, że wszystko bę­dzie dobrze. Ale nie będzie. "Piguły" zaczynają działać. Wesoły staje się jesz­cze bardziej agresywny. Łarik potulnie­je, zaczyna się bać. W panice szuka gra­natu. Teraz koszmar zaczyna się napraw­dę. Maćkowiak jak w amoku wykopuje spod sceny Jima (Dobromir Dymecki), kolegę z frontu. Strzepuje z niego czar­ną ziemię i wskrzesza go sam dla siebie... Reżyser Małgorzata Bogajewska ostroż­nie dawkuje zło. Jej aktorzy od początku do końca są tego świadomi. Ich łzy za­mieniają się w śmiech, alkohol w wodę, woda w krew. Czarnota doskonale wie, jak być żałosnym i znieczulonym. Budzi skrajne emocje. Jego Łarik jest cywilem, wojna go nie dotyczy. Pije z Wesołym, bo się go boi. Nie on kazał Wesołemu pójść na front. Potem zdobywa się na odrobi­nę współczucia wobec kumpla. "Osaczeni" to pokaz aktorskiej siły. Mać­kowiak nie boi się odczłowieczenia swe­go bohatera. Udowodnił, że potrafi zdjąć maskę Niżyńskiego (jego najsłynniejsza dotychczas rola), być brzydki, spocony - jak nieujarzmiona bestia. Jako Wesoły tarza się w czarno-krwistym błocie. Wie, że koniec jest blisko. Oto zagłada człowieczeństwa - mówi Zu­jew - oto zwierzę, które ocalało. Zwierzę z pociętymi wnętrznościami, które niesie tylko zło. A my? Bezradni patrzymy na zdjęcia ofiar. Czasami współczujemy, pokiwamy głową. Zujew nie pomaga. Nie jest tak naiwny. Stamtąd wraca się martwym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji