Artykuły

Osaczeni - bezgłośny krzyk...

Czy w Polsce może interesować nas opowieść o tym, jak dwu­dziestoparoletni chłopak nie jest w stanie wyrwać się z wojennego koszmaru, i - już w cywilu - posłu­guje się obłędnie okrutną filozofią nie wojny, a zbrodni? Może? Wiele zależy od tego, jaki kształt będzie miała sceniczna interpretacja.

"Osaczeni" Władimira Zujewa to dramat nieroszczący sobie pretensji do bycia uniwersalnym, choć - gdyby go Zujew lepiej napisał - kto wie, może mówiłby dobitniej o ludzkiej konstrukcji, niż tylko o traumie ro­syjskiego żołnierza, który służył w Czeczenii.

W łódzkim Teatrze im. Jaracza reżyserująca "Osaczonych" Małgo­rzata Bogajewska postawiła na na­turalizm. Okrutny Wesoły (ekspre­syjny z przekroczeniem granic Ka­mil Maćkowiak) odwiedza przyjacie­la Łarika (prostacki, a zarazem re­fleksyjny i delikatny Sambor Czarnota), by wyrzucić z siebie wszystkie lęki. Obaj piją do nieprzytomności, tarzając się po podłodze, zwierając w - nie zawsze walecznych - uści­skach.

Alkohol jednak nie pozwala zapo­mnieć, przeciwnie, wywołuje coraz to nowe upiory przeszłości. Ale nie da się nimi obłaskawić zła, nie spo­sób jest uwolnić od siebie zdeformo­wanej psychicznie ofiary wojny. We­soły, być może chcąc zagłuszyć su­mienie, wyrusza na pijacką szarżę: znów coś kradnie, znów rani, a może i zabija. Choć wrócił z wojny, wciąż walczy. Tu, jak i tam, bez sensu.

Dramat wstępuje na inny po­ziom, uzupełniony przez Zujewa pierwiastkiem metafizycznym. Oto w pijanej świadomości Wesołego od­żywa Jim, zabity przez Czeczenów żołnierz, który był jego idolem. Zwią­zek emocjonalny pomiędzy tymi dwoma jest silniejszy od śmierci i od strachu. Silniejszy od samego Weso­łego. Takie uzależnienie jest śmier­telne. Łarik, ubogi alkoholik, nie­wiele z tego rozumie, Wesołego przyjmuje, bo się go boi, a wojna i świat są nie na jego wyobraźnię.

Może Zujew napisał dramat pa­cyfistyczny, może psychologiczny, a może jedno i drugie? Pod naporem reżyserii nie sposób tego dociec. Bogajewska, jakby nie wierząc w teatr, wprowadza na scenę artylerię filmo­wą - wszystko musi być naprawdę: ziemia z grobu do jedzenia oraz ma­zania twarzy, woda ze zlewu, z mied-nicy, z deszczu (naprawdę pada), śli­na z ust i do ust, błoto we włosach, oczach, na ciele.

Kusi Bogajewską obnażenie bo­haterów, w wybranej konwencji zu­pełnie na miejscu, ale tego kroku już Bogajewska nie robi. Zatrzymu­je ją też postać Jima, którego demo­nicznej siły nie uwiarygodnia. Zło, grane przez Dobromira Dymeckiego jest miłe i ciepłe, dlatego nikt nie wierzy, że Jim finezyjnie i z uśmie­chem torturuje i zabija. Jak zatem mógł imponować szalonemu Weso­łemu?

Gdyby Bogajewska zaufała sile napisanych słów, wydobyła znacze­nia, zamiast kreować zbędny świat, przedstawienie przemawiałoby nie­porównanie mocniej. A tak, ogląda się je "przez szybę", znajdując czas na zastanowienie, ile razy jeszcze Maćkowiak rzuci się gwałtownie na plecy, jak długo Czarnota wytrzyma z głową w wodzie, jak wielką garścią ziemi sypną sobie w oczy, jak mocno naplują w twarz.

Nie umiem oprzeć się wrażeniu, że reżyserka i aktorzy wykonali ol­brzymią pracę - dającą jak najlepsze warsztatowe rekomendacje zawodo­we - niekoniecznie potrzebnie. War­to pamiętać, że zwykłe słowa wypo­wiadane ciszej mówią dobitniej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji