A licznik tyka
"Trzy siostry" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.
Małgorzata Bogajewska próbuje przekonywać w warszawskim Teatrze Dramatycznym, że "Trzy siostry" są dramatem o kryzysie ekonomicznym. Bezskutecznie.
Nad sceną, która - nie wiedzieć czemu - przedstawia ni to hangar, ni gigantyczną świetlicę - w żadnym zaś razie dom rodziny Prozorow - przesuwają się liczby.
Po długim zastanowieniu wreszcie olśnienie. Nad głowami bohaterów Antoniego Czechowa tyka zegar długu publicznego podobny do tego, który prof. Leszek Balcerowicz umieścił w sercu stolicy u zbiegu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej. Czyj dług odmierza - Polski, Rosji - nie wiemy. Nie ma to zresztą znaczenia. W spektaklu Małgorzaty Bogajewskiej ma pokazywać, że świat pogrążył się na skraju autodegradacji. Jesteśmy niemal na dnie, choć nie u Gorkiego.
Jak to się ma do "Trzech sióstr", trudno orzec. Do tej pory zdawało się mi się, że Czechów pisał o ludziach, a nie zjawiskach ekonomicznych, o końcach światów, jakie nosili w sobie. W Dramatycznym postaci doskonale pozbawione są właściwości. Aktorzy zaś, nawet tak znakomici jak Agnieszka Warchulska (Masza), swą bezradność przykrywają niekontrolowaną histerią. Nie ma mowy o jakichkolwiek zaskoczeniach. Może poza tym, że Anfisa (Izabela Dąbrowska) na czele leciwych kolędniczek dyga w pląsach, odbierając swojej bohaterce resztki znaczenia. Albo tym, że Irina (kompletnie bezbarwna Anna Szymańczyk) nagle rozbiera się przed Solonym (taki sam Marcin Sztabiński). A co ze sceną pożegnania Tuzenbacha (grający z nieznośną manierą Robert Majewski) z Iriną graną przy tautologicznym akompaniamencie fortepianu? Z litości nie zabawię się w porównania.
Patrzy się na to z niedowierzaniem, bo gdyby jeszcze Bogajewska postanowiła wejść w otwarty spór z rosyjskim pisarzem, ale nie. Jej "Trzy siostry" są przedstawieniem pozbawionym stylu i smaku. Czytałem już, że dzieją się gdzieś na zatęchłej polskiej prowincji, ale dlaczego? Dlatego że jest brzydko i bez gustu? Jeśli tak, mamy do czynienia z najbardziej oczywistym odczytaniem Czechowa, na poziomie szkolnej czytanki. Podobnie odrobione zostają niektóre role, choćby Natasza Pauli Kinaszewskiej. Niby trudno się czepiać. Jednak zagrana jest tylko po literach, bez żadnego naddatku. Nie da się wokół niej zbudować nawet jednej sekwencji przedstawienia.
Klęska "Trzech sióstr" pokazuje, że najostrzejszą weryfikację fundują teatrom literackie arcydzieła. Oby warszawski Teatr Dramatyczny wyciągnął z tego wnioski.