A może to ów mrok?
Miłoszowskie motto, jakże symbolicznie, ale też równie lapidarnie, oddaje istotę spektaklu "Daina" przygotowanego przez Polski Teatr Tańca Balet Poznański Ewy Wycichowskiej, którego premiera w poniedziałkowy wieczór w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu była ostatnim akcentem festiwalu "Tadeusz Szeligowski in memoriam". A może raczej istotę koncepcji spektaklu samej Ewy Wycichowskiej, autorki inscenizacji i choreografii. To pierwsza próba przypisania baletu suicie orkiestrowej "Kaziuki" Tadeusza Szeligowskiego, utworowi którym młody twórca w przeddzień wyjazdu na studia do Paryża dał znać o sobie w Polsce.
6-częściową kompozycję, nawiązującą do słynnego kiermaszu w Wilnie, przypadającego każdego roku właśnie 4 marca, lecz także do pogańskiego jeszcze święta powitania wiosny, E. Wycichowska w charakterystyczny dla siebie sposób przekształciła w dziesięć obrazów, swym układem i poetyką, nawiązujących do wcześniejszych koncepcji (na przykład "Album z tego świata"). Jej galeria ulotnych, barwnych, ale widzianych w półmroku (świetna reżyseria świateł Tadeusza Krzeszowiaka) wspomnień fascynuje, nawet przy całym subiektywizmie i wieloznaczności.
Muzyka Szeligowskiego, a raczej jej kolaż z perkusyjnymi epizodami Zbigniewa Łowżyła, jest tylko punktem wyjścia do plastyki choreografii i jej fabuły, nie dla jej ilustracyjności. Niestety, to "raczej" i "tylko" sprawiają, że "Suita" Szeligowskiego schodzi na plan drugi, chyba zbyt daleki od odbiorcy, ginąc zwłaszcza pod decybelami bębnów. Czy dobrze to, czy źle? A może to jest właśnie ów mrok, po którym rozbłyśnie cudowny świt, brzask muzyki Tadeusza Szeligowskiego, pamięć wiosennego prastarego ludowego święta?