Artykuły

Życie zaczyna się po czterdziestce

- Mam teraz dobry czas w życiu: wszystkie jego składowe są takie, jak być powinny - mówi GRAŻYNA WOLSZCZAK.

Wysoka, smukła, piękna, bardzo młodo wygląda. Na spotkanie przychodzi bez makijażu. Wierzyć się nie chce, że Grażyna Wolszczak ma 47 lat, do czego przyznaje się bez mrugnięcia okiem. Jej spokój i pogoda zdają się świadczyć o tym, że jest dziś spełniona i szczęśliwa. Choć dziewięć lat temu zmierzyła się z prawdziwą życiową tragedią.

Była jedynaczką, co niosło ze sobą zarówno przywileje, jak i większe wymagania. Ale o rodzeństwie nigdy nie marzyła. Wprawdzie nie miałaby nic przeciwko starszemu bratu, lecz wystarczyło popatrzeć na koleżanki mające młodsze rodzeństwo, by zorientować się, jak bywa ono męczące. - W sumie moje dzieciństwo było bardzo normalne. Nie znam jednak nikogo, kto nie wyniósłby z niego jakiejś traumy. Gdy teraz staram się obiektywnie spojrzeć na siebie jako na matkę, widzę, że również popełniam błędy i dużo jest nie tak. Ale się staram!

Szukanie pomysłu

Po ogólniaku złożyła papiery na psychologię, lecz się nie dostała. Na szczęście, nie były to te wymarzone studia... - Wtedy jeszcze nie miałam pomysłu ani na siebie, ani na życie. Aż przyszła miłość od pierwszego wejrzenia do Teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego. Spektakle wydawały mi się jak z bajki, ale sam teatr stanowił coś absolutnie nieosiągalnego...

Mimo to, namówiona przez bardziej przedsiębiorczą koleżankę, pojechała do Wrocławia. I grała u Tomaszewskiego! Wprawdzie drugoplanowe zapełniacze, ale zawsze. Ta przygoda trwała zaledwie pół roku. Drugie pół, przed egzaminami do PWST, spędziła na deskach teatru w Wałbrzychu, gdzie dyrektor zatrudnił ją "z marszu". - To właśnie jest cenne w młodości, że pomimo różnych niepowodzeń mamy mniejszą tremę przed życiem i mniejszą wyobraźnię, że coś może się nie udać. Pewnie właśnie dlatego od razu dostałam pracę. Tyle że znów nie zdążyłam zagrać nic specjalnie ciekawego.

Widać na tyle otarła się o teatr, by bez problemów zdać do szkoły teatralnej w Warszawie. - Niestety, gdy robiliśmy dyplomy, trwał stan wojenny i aktorski bojkot. Próbowałam zatrudnić się u dwóch dyrektorów i nic. Ale gdy zrezygnowałam już z dalszych prób, zgłosił się po mnie Teatr Nowy z Poznania, w osobie reżysera Janusza Wiśniewskiego. Mimo obaw zostawiłam Warszawę i trafiłam do wspaniałego zespołu z fantastycznymi aktorami, równie fantastyczną dyrektor Izabelą Cywińską i cudowną atmosferą.

W tych czasach to teatr nobilitował aktorów, dawał im uznanie i popularność. Dla Grażyny był najważniejszą ze sztuk. Toteż reżyser "Nad Niemnem", Zbigniew Kuźmiński, który przyjechał do Poznania specjalnie do niej, proponując, by zagrała główną rolę, usłyszał: "Nie mogę, bo wyjeżdżam z teatrem na miesiąc do Londynu i do Edynburga!". To było oczywiste.

Koniec świata

Grażyna zaczęła dostawać mniejsze i większe role w filmach. Wyszła za mąż za reżysera teatralnego Marka Sikorę, urodził się im synek Filip. Minęło kilka spokojnych lat i nagle wydarzyła się tragedia: mąż aktorki zmarł na wylew. A przecież był młodym, zdrowym człowiekiem!

- Na szczęście miałam dziecko, więc nie mogło być mowy o żadnym końcu świata. Nasz syn miał zaledwie 7 lat! Załamałam się, kompletnie nie wiedziałam, co będzie dalej, ale rozumiałam, że jakieś "dalej" być musi. Nie było innego wyjścia. A jak nie ma wyjścia, to trzeba sobie dać radę. Więc pracowałam normalnie przez cały czas. Teraz, po latach, mam wrażenie, jakby to zdarzyło się komuś innemu, jakby to był film, który kiedyś obejrzałam. Świetnie wszystko pamiętam, ale to tylko pamięć emocji, samo wydarzenie już znalazło się w pewnej odległości. Głęboko wierzę, że cierpienie każdemu jest do czegoś potrzebne, stanowi wręcz część składową człowieczeństwa.

Nowa rodzina

Po śmierci męża Grażyna przez kilka lat była tylko z synkiem. Wiele osób bardzo się temu dziwiło. Ale ona wiedziała, że nie będzie wiecznie sama. W samotne święta i sylwestry niecierpliwiła się, jak długo jeszcze będzie czekać na tę swoją drugą szansę. I pojawił się Cezary Harasimowicz. Scenarzysta, pisarz. Wprawdzie znali się już od ponad dwudziestu lat, spotykali się przy różnych okazjach towarzyskich i zawsze świetnie im się rozmawiało, ale to było wszystko. Do chwili gdy, zachwyciwszy się Grażyną na okładce jednego z miesięczników, Cezary przysłał jej SMS z pozdrowieniami. Odpowiedziała. Po krótkiej wymianie SMS-ów umówili się na spotkanie. Tak zaczęła się wielka miłość i wspólne, zupełnie nowe życie. - Strasznie dużo nas łączy. Zawsze mamy ze sobą o czym pogadać. Poza tym oboje jesteśmy "skowronkami", które wstaj ą wcześnie rano, a potem słuchaj ą sobie razem radia. Lubimy zasiąść przy stole do niedzielnego obiadu z dziećmi: moim Filipem i córkami Cezarego. Obydwoje też doceniamy małe radości i uważamy, że nie warto przejmować się głupotami. No i tak dobrze się trafiło, że mamy podobny gust estetyczny. W sumie jesteśmy kompletnie nudną parą, prowadzącą wspaniale zwyczajne, nudne życie bez większych sensacji. Ale trzeba dojrzeć, by to docenić!

Rodziną także są chyba "nudną". Dzieci, czyli 16-letni syn Grażyny i dwie córki Cezarego, akceptują się bez zastrzeżeń. Gdyby nie to, że każde z nich jest w innym wieku, może by się nawet zaprzyjaźnili. - A Filip z Czarkiem mają bardzo podobne poczucie humoru i własny język, który sobie wypracowali.

Szczęściara

Rozkwitła też kariera Grażyny. Zrobiła furorę jako Yennefer w "Wiedźminie", kilka razy w tygodniu gości u nas w domach jako Basia Brzozowska w serialu "Na Wspólnej". I pierwszy raz w życiu gra główną rolę: Judytę w filmie "Ja wam pokażę!". - Mój przykład dowodzi, że nigdy nie jest za późno, by zacząć na nowo. Gdy zwątpiłam, że zawodowo zdarzy się coś super-ekstra, nie miałam racji. Wielu ludzi w niedzielę cierpi, bo zbliża się poniedziałek. Uważam się za szczęściarę, gdyż nigdy nie znałam tego uczucia.

Mieszkanie aktorki jest przyjazne i kolorowe. Na ścianie wisi gałązka lipy, zerwana w wigilię św. Jana, przewiązana białą wstążką. Podobno zapewnia dostatek. - Nie mam pojęcia, czy to działa, na pewno nie szkodzi, więc niech sobie wisi. Na tej zasadzie stosuję też feng shui. Trzeba pomóc, by przyjemne energie fruwały po mieszkaniu.

Grażynie nie przeszkadza nawet to, że mieszka na wysokim 4. piętrze w domu bez windy! Bo uważa, że wysiłek fizyczny jest niezbędny dla zdrowia. - Na ogół chodzę na siłownię, ale czasem mówię: Matko Święta, dzisiaj w ogóle nie ćwiczyłam, to przynajmniej wejdę sobie parę razy po schodach. I od razu mi lepiej!

Dobry czas

Dbaniem o siebie nazywa też obiektywne podejście do zwykłych problemów. - Nawet jeśli daję się wpuścić w negatywne emocje, za chwilę potrafię spojrzeć na to z boku i puknąć się w głowę.

Patrząc na Grażynę Wolszczak, trudno uwierzyć, że jako nastolatka miała wiele kompleksów dotyczących zarówno intelektu, jak i wyglądu. Pewność siebie pojawiła się z czasem... Ostatnio znów się potwierdziło, że jest OK i że OK jest też to, co robi. - Gdy dowiedziałam się, że na moją stronę internetową w Filmie Polskim było ponad 23 tysiące wejść, więcej niż na strony innych, pięknych, zdolnych i o ileż młodszych (!) koleżanek po fachu, byłam naprawdę zdumiona. Ale dało mi to fantastyczne, nie do przecenienia poczucie, że komuś jestem potrzebna. Że wchodzą na tę stronę pewnie faceci, ale i kobiety pragnące przekonać się, że po przejściach także można odnieść sukces. I zobaczyć, jak to możliwe, że ktoś ma 47 lat i jeszcze nieźle wygląda!

Mam teraz dobry czas wżyciu: wszystkie jego składowe są takie, jak być powinny. Potrafię to docenić i dziękuję każdego dnia. Ponieważ jednak życie nauczyło mnie, że wszystko się może zdarzyć, mam uporządkowane papiery i zabezpieczam dziecko na wypadek, gdyby coś mi się stało. Myślę jednak o tym bez lęku i emocji...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji