Niewierna Carmen
Są dzieła, które zawsze będą miały komplet na widowni. Należy do nich z pewnością "Carmen", mimo że czasami ich sceniczna realizacja może sprawić niespodziankę publiczności. Tak było i tym razem podczas warszawskich występów Polskiego Teatru Tańca. Na ostatnią premierę tego zespołu szybko wysprzedano wszystkie bilety, ale zaskoczenie było spore.
Jerzy Makarowski, polski tancerz i choreograf od 25 lat związany z teatrami niemieckimi, postanowił zerwać z kanonem, nakazującym przedstawiać Carmen z papierosem w ustach i na pointach. Suitę Rodiona Szczedrina, najpopularniejsze opracowanie muzyki Georgesa Bizeta do celów baletowych, poprzerywał (nie najfortunniej zresztą) gitarowymi preludiami i etiudami Heitora Villi-Lobosa. Zerwał całkowicie z hiszpańskim kolorytem, a całość intrygi noweli Prospera Merimee, na której bazuje libretto "Carmen", sprowadził wyłącznie do miłosnego trójkąta: Carmen - Don Jose - Torreador, którego profesji zresztą trudno się tu domyślić. Nie sposób Makarowskiemu odmówić konsekwencji. Jego choreografia, choć jest właściwie zbiorem ruchów i gestów obowiązujących w tańcu modern, od początku do końca przeciwstawia się tradycji. Często prowadzona jest wbrew muzyce. Takie myślenie choreograficzne doprowadziło jednak nie tylko do uproszczenia tła dramatu, ale i do jednostronnej prezentacji głównych postaci. Dotyczy to przede wszystkim tytułowej bohaterki, która pozostała jedynie kobietą niewierną, a cała jej tajemniczość ulotniła się bezpowrotnie. W tej sytuacji stał się ten balet raczej opowieścią o tragicznych losach Don Josego, którego miłość doprowadziła do śmierci.
Można zresztą odnieść wrażenie, że choreografię Makarowskiego dowartościowali dopiero tancerze. Poznański zespół dysponuje dwoma dobrymi solistami - Aleksandrem Rulkiewiczem (Don Jose) i Krzysztofem Raczkowskim (Torreador). Zwłaszcza pojawienie się w II części widowiska Krzysztofa Raczkowskiego podniosło temperaturę spektaklu.
Oddzielnego omówienia wymaga Carmen Ewy Wycichowskiej. Premierę baletu przygotowano z okazji 25-lecia pracy tej artystki, ona sama zapowiedziała, że tą rolą żegna się ze sceną jako tancerka. Przedstawienie warszawskie 14 bm. miało być jej ostatnim występem, choć Wycichowska nadal znajduje się w świetnej formie i trudno uwierzyć, że nie da się już namówić na pojawienie się na scenie. Nie ma chyba w polskich zespołach tancerki o takiej sile wyrazu, a jednocześnie pełnej liryzmu. I tylko można żałować, że jako Carmen mogła ujawnić część swych scenicznych atutów.
Podczas warszawskich występów Polski Teatr Tańca zaprezentował również wieczór "Hommage a Ginastera", który wszakże udowodnił, że korzystanie w balecie z wątków literackich kryje w sobie wiele niebezpieczeństw. Dotyczy to przede wszystkim baletu "Vivre" Barbary Gołaskiej, która IV Symfonię Karola Szymanowskiego postanowiła ożywić choreografią inspirowaną fragmentami z "Dzienników" Gombrowicza, co dało całość pretensjonalną i mało czytelną. Lepsze wrażenie pozostawiło "Misterium słońca", a zwłaszcza "Misterium ziemi" Ewy Wycichowskiej do muzyki argentyńskiego kompozytora Alberto Ginastery. Autorka z jednej strony wykorzystała indiańskie legendy i mity, z drugiej zaś z powodzeniem eksponowała umiejętności całego zespołu, a są one obecnie niemałe.