Artykuły

Trup ściele się gęsto na scenie

"Łucja z Lammermooru" w reż. Anette Leistenschneider w Operze Wrocławskiej. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Pierwsza scena zaskakuje. Premierę realizuje niemiecka inscenizatorka, a opera Gaetano Donizettiego podana jest bez udziwnień. A przecież z Niemiec rozprzestrzeniła się na świat wszechwładza reżyserów w teatrze. W tym kraju ten, kto wiernie wystawia klasyczne dzieło, uchodzi za osobę bez talentu.

We Wrocławiu oglądamy zaś dekorację Pawła Dobrzyckiego stylistycznie nawiązującą do szkockich zamków. Na takim tle reżyserka Anette Leistenschneider ustawia rycerzy Lorda Henryka. Wprawdzie dynda dodany przez nią wisielec, a wszyscy ochoczo dźgają go szpadami, ale mieści się to w konwencji opowieści z XVII-wiecznej Szkocji o waśni rodów, intrygach politycznych i o Łucji podstępem zmuszonej do małżeństwa.

Potem reżyserka zaciera historyczne realia, a postaci rysuje grubą kreską. Artur, który ma poślubić Łucję, rozrzuca banknoty niczym kapitalista z dramatów Brechta. Stroje weselników przypominają mundury służb III Rzeszy lub Stasi.

Finał zaś ocieka krwią. Na scenie leży Artur zamordowany przez Łucję, ona w obłędzie podcina sobie żyły, a po kilkunastu minutach na jej ciało pada, zadawszy sobie cios, jej ukochany Edgar.

Reżyserka nie przeszkadza jednak muzyce i to najważniejsze, bo w przeciwnym razie wystawianie "Łucji z Lammermooru" mija się z celem. Genialność liczącej 180 lat opery Donizettiego polega na tym, że jest w niej kwintesencja romantycznego pojmowania miłości i życia, w którym granica między normalnością a szaleństwem jest ulotna.

Ale "Łucja z Lammermooru" to również arcydzieło belcanta. U Donizettiego najważniejsi są śpiewacy, oni muszą przekazać namiętności, uczucia, lęki i emocje zapisane przez kompozytora w nutach.

We Wrocławiu udało się to połowicznie. Jeśli teatr dysponuje taką artystką jak Aleksandra Kubas-Kruk, wiadomo, że ma ochotę wystawić "Łucję z Lammermooru". Budzi podziw nie tylko jej koloratura, lekkość i biegłość, ale - co ważniejsze - naturalność i swoboda śpiewu. Chciałoby się jednak, aby była to Łucja nie tylko pięknie zaśpiewana, lecz i bardziej wyrazista. Zabrakło zaś dramatycznego zróżnicowania, ale takie podejście wymaga dojrzałości artystycznej, a tę zdobywa się z wiekiem.

Wyczucie stylu cechuje natomiast Mariusza Godlewskiego; scena, w której Lord Henryk podsuwa Łucji sfałszowane listy Edgara, by wymusić na niej zgodę na małżeństwo z innym, stała się punktem kulminacyjnym. Inni wykonawcy polegli, niestety, na muzyce Donizettiego, Nikołaj Dorożkin (Edgar) już nawet podczas pierwszego duetu z Łucją.

Dyrygent Tomasz Szreder partnerował śpiewakom, ale nie zawsze udało się zachować równowagę brzmieniową między muzykami a solistami. Wbrew bowiem temu, co twierdzą niechętni Donizettiemu, w jego operach orkiestra nie jest bezmyślnie akompaniującą gitarą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji