Krew innych
Trudno nadać sens własnemu cierpieniu i nieszczęściu, krzywdzie i doznanemu od innych bestialstwu. Jeszcze trudniej wejść w cudzą skórę. Sztuka Slobodana Śnajdera prezentowana przez Teatr Rozmaitości opowiada o wydarzeniach wstrząsających.
Pisarz bowiem odnosi się do bardzo konkretnej sprawy, a mianowicie mówi o gwałtach popełnianych w sposób planowy na kobietach w Bośni. Przejmująca sztuka Śnajdera jest próbą uchwycenia zarówno sensu - negatywnego - wojny domowej jak i ciężkiego kobiecego doświadczenia. W tym celu przywołuje autor tradycję chrześcijańską i muzułmańską - jak na ironię, a przede wszystkim siłę kobiecego instynktu życia. A w ostatecznym rozrachunku moc życia przeciwstawia on śmierci i wojnie. Tytułowy symbol "Skóra węża" natomiast zaczerpnięty jest z ludowej bajki, w której kobieta rodzi coś sobie obcego, dziecko-węża, który dzięki swej podwójnej naturze ma dostęp do skarbów, które ofiarowuje matce.
Jak widać jest tu duża materii złożoność osnuta wokół dość prostej fabuły. Do miejsca oznaczonego symbolicznie uschniętym drzewem mężczyzna o imieniu Hasan (Mariusz Saniternik) przywleka worek, w którym porzucono zgwałconą kobietę imieniem Azra (Krystyna Chmielarz). Wspólnie z drugą kobietą, chrześcijanką Martą (Magdalena Kuta), dźwigają Azrę na metalowe łóżko i się nią opiekują. Drzewo i łóżko to dwa najważniejsze elementy scenografii sceny - choć są i inne: dziwna machina i metalowe tarcze, bez których mogłoby się obejść - tworzące symboliczny obraz zniszczenia i opuszczenia.
Spektakl bowiem jak i sztuka zmierzają ku misterium, w którym konkretne wydarzenia mają zarazem sens uniwersalny, dotyczą walki dobra i zła. W "Skórze węża" stawką w walce jest życie dziecka. Azra pogrążona w głębokiej apatii nawiedzana jest przez Anioła (Cezary Kosiński), który z surowością, strasząc grzechem, nakłania ją do urodzenia dziecka. Pojawia się też samo dziecko pod postacią pięknego młodzieńca (Adam Woronowicz), które prosi o urodzenie go i pozostawienie mu jego wężowej natury. Nie są to majaki senne ale zdarzenia w porządku baśni.
Podobnie jest z satyrycznie ujętą wizytą Trzech Króli, którzy przybywają ze świata, nie by pokłonić się dziecku, ale by je kupić na nie wiadomo czyje zlecenie. Marta, której zabito dziecko, gwałtownie się temu sprzeciwia. Patetyczna scena narodzin, w której Marta spleciona z Azrą pomaga tej ostatniej, odbywa się pod drzewem, które obsiadło trzech panów we frakach. To oni na początku słowami Biblii ogłaszają wojnę, są to, jak można się domyślać, politycy, ci z góry, którzy wydają rozkazy. Ale im nie da się wymierzyć sprawiedliwości, co ukazuje kompromitująca scena sądu.
Spektakl w reżyserii Piotra Cieplaka brzmi jak patetyczne podzwonne dla nieszczęsnych kobiet. Na ten ton składa się zarówno czysta, przeniknięta patosem, gra aktorów, jak i towarzysząca im, czasem nazbyt głośna, muzyka Orkiestry Kormorany. W ogólnie podniosłym klimacie, jaki panuje, zamazują się niestety sensy poszczególnych postaci i scen. Jasne jest tylko, że nie ma wybaczenia ani wybawienia - bo ich być nie może. Na koniec widzimy trzy osamotnione sylwetki dwóch matek, Azry i Marty, i jednego ojca, Hasana, wypatrujące dorosłego już dziecka na wojskowym dziedzińcu. Koło się zamknęło, kiedyś znów będzie wojna...