Bośniackie Betlejem
Nie powiodło się Cieplakowi z bośniacką tragedią Slobodana Snajdera, choć był to upadek z wysokiego konia
Widziałem wiele sztuk o wojnie w Bośni i wiem, jak trudno jest przekazać to doświadczenie bez wpadania w patos. Ale "Skóra węża" Slobodana Snajdera z Chorwacji jest wyjątkowa. Ta historia dziewczyny, zgwałconej przez żołnierzy i czekającej na poród w zrujnowanym mieście, przywodzi na myśl ewangelię. Dziewczyna nosi imię Azra, co znaczy Dziewica, a jej towarzyszka Marta mówi o mającym się narodzić dziecku tak, jakby to miał być Zbawiciel. Te narodziny są jednak przeciwieństwem tamtych sprzed dwóch tysięcy lat. Betlejem, czyli Sarajewo, leży w gruzach, niepokalane poczęcie to zbiorowy gwałt, a Trzej Królowie nie przychodzą z darami, ale z ofertą kupna dziecka. Nie wiadomo wreszcie, czy syn Azry będzie Odkupicielem, czy też stanie się mordercą, wężem, którego według bałkańskich wierzeń rodzą zgwałcone kobiety.
Wydawałoby się, że ten splot ludowej przypowieści, ewangelii i współczesnej tragedii uskrzydli Piotra Cieplaka, który w swoich poprzednich inscenizacjach stawiał pytania o wiarę współczesnego człowieka. Jednak spektakl w Rozmaitościach, mimo wielu zachwycających obrazów, zamiast elektryzować, nudzi. Po mocnym prologu, w którym w charakterze aniołów śmierci występują politycy we frakach, wykrzykujący rozkazy na tle jazgotu rockowej muzyki, akcja staje w miejscu. Sny i widzenia głównej bohaterki ciągną się w nieskończoność i szybko zapominamy, co właściwie stało się tej kobiecie i gdzie się znajdujemy. Widać, że Cieplak i autorka scenografii Ewa Beata Wodecka szukali przede wszystkim odpowiednika dla poetyckiego języka dramatu. Ale do najlepszych scen przedstawienia nie należą wcale widzenia Azry ani chwile, które spędza na symbolicznym, uschniętym drzewie, ale scena, kiedy rozmawia ona ze swym dorosłym już synem żołnierzem, który zmęczony walką myje się w miednicy. Jest to jedyny moment, gdy wiemy na pewno, że za ścianą toczy się walka. To zrozumiałe, że reżyser nie pokazuje na scenie wojny. Ale wraz z wojną wyparował z przedstawienia także strach, którego pokonanie jest głównym tematem sztuki.
W tym, żeby przedstawienie zmieniło się w dramat, nie pomagają aktorzy. Halina Chmielarz jako Azra gra Matkę Boską, którą grała już w "Testamencie psa", z tym że jest to Matka Boska Boleściwa. Magdalena Kuta (Marta) ma bardzo dobry początek, kiedy jest tak zajęta modlitwą, że nie zauważa Azry, później jednak ten rys dewotki znika. Obie role nie oddają sprzecznych uczuć, o których pisze Snajder, i tylko z tekstu wiemy, że jedna z kobiet nosi pod sercem poczęte z gwałtu dziecko, a druga je utraciła. Scena porodu, w której obie krzyczą, jakby rodziły, jest jedyną chwilą, kiedy dotykamy tragedii bośniackich kobiet, gwałconych w ramach etnicznych czystek.
Tylko Mariusz Saniternik w roli Hasana, opiekuna kobiet, uchwycił ton ewangelicznej przypowieści. Ten prostoduszny wynalazca, który w scenie porodu przyświeca rowerową latarnią, pod szorstkim charakterem kryje ojcowską opiekuńczość. Najbardziej jednak udała się w "Skórze węża" muzyka orkiestry Kormorany. Słychać w niej strach i śmierć. Po nieudanej "Antygonie" Zbigniewa Brzozy w Studiu "Skóra węża" to już drugi przypadek, kiedy teatr nie potrafi udźwignąć tematu bałkańskiej wojny.