Artykuły

Kniaź Igor na Monte Cassino

Nie ma czegoś takiego, jak prawdziwa pierwotna wersja "Kniazia Igora", ponieważ tej swojej jedynej opery Borodin po prostu nie ukończył. Realizatorzy spektaklu w Met też ukształtowali ją po swojemu - pisze Dorota Szwarcman na blogu "Co w duszy gra", po transmisji spektaklu z Metropolitan Opera.

Spodziewałam się właściwie czegoś bardziej kontrowersyjnego po tym, co słyszałam o Tcherniakovie. Wraz z dyrygentem poszaleli trochę po kolejności aktów i ich zawartości, nie wykluczam też, że coś zostało dopisane (parę momentów w ostatnim akcie, łącznie z zakończeniem, brzmi jak z innej epoki), bo także kompozytor i dyrygent Pavel Smelkov przykładał do tego opracowania rękę (choć w zapowiedzi piszą tylko, że zinstrumentował niektóre fragmenty).

Dekor i stroje przypominają raczej XX wiek. W spektaklu często stosowane są wizualizacje. Gdy pułk Igora idzie na wojnę, na ekranie w czerni i bieli pokazuje się cała fabuła: żołnierze jadą gdzieś, po czym są bombardowani i giną. W końcu pada w błoto zraniony sam Igor - i dalej następuje akt połowiecki, trochę przekomponowany. Tu odnosi się wrażenie, że chwilami reżyser nie wiedział, co zrobić z postaciami, ale okazuje się, że pomysł wyjściowy był banalny: ranny bohater śni, więc na scenie możliwe jest wszystko. Przede wszystkim wielkie pole maków (podliczono, że jest ich 12 500, wszystkie zostały wykonane w pracowniach Met), w którym rozgrywa się najpierw romans chanówny Konczakówny i syna Igora, Władimira, potem słynne Igorowe O dajtie, dajtie mnie swabodu, wreszcie przybycie chana i tańce połowieckie. W konwencji snu jest też ukazanie się Jarosławny w momencie, gdy Igor o niej śpiewa.

W drugim akcie (który tradycyjnie bywa pierwszym) jest też trochę zmian kolejności scen, o konwencji nie mówiąc, np. zamiast wiejskich muzykantów są dziwni panowie w garniturach. Za to tu wybija się gra aktorska bohaterów. I finał, też kompletnie poprzekręcany - najpierw Jarosławna wyśpiewuje swój płacz nad ruinami miasta, potem po wyjściu wszystkich wchodzi Igor, któremu udało się uciec i nagle rozgrywa się scena z Konczakówną i Władimirem - oczywiście jest to retrospekcja w umyśle Igora. W końcu, gdy ludzie odkrywają jego powrót, Igor odgrywa kompletnego jurodiwego: a to chce się mścić, a to kaja się za to, że dał się pojmać do niewoli, aż w końcu jak szalony łapie się za szczątki wyposażenia i bierze się do odbudowy.

No dobrze, ale wszystko można było wybaczyć słuchając śpiewaków i podziwiając ich emocjonalne zaangażowanie. Zwłaszcza Ildara Abdrazakova w roli Igora i Oksany Dyki jako Jarosławny. Świetnym typem negatywnym był Mikhail Petrenko (brat Jarosławny), a ognistymi (choć dość korpulentnymi) romansowiczami - Anita Rachvelishvili (Konczakówna i Sergey Semishkur (Władimir); aż trudno było uwierzyć, że to on był przystojniaczkiem Rodolfo w Cyganerii wystawionej w Warszawie prawie 8 lat temu przez Trelińskiego. Za to głos mu przez ten czas zdecydowanie wypiękniał.

Dodajmy jeszcze świetne chóry i orkiestrę pod batutą Gianandrei Nosedy - i naprawdę można było z tego spektaklu mieć przyjemność.

A z oglądania go w kinie Praha? Warunki siedzenia są dużo przyjemniejsze niż w Teatrze Studio, z dźwiękiem różnie - muszą się jeszcze nauczyć, z początku było zbyt głośno, potem ściszyli, ale brakło niuansów. Jednak to był pierwszy raz, więc nie ma co wydziwiać. Będzie lepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji