Henryk VIII
Sztuka Szekspira "Henryk VIII czyli wszystko to prawda" nie jest sztuką o królu Henryku. Jest sztuką o ludzkiej pysze, o namiętności w dążeniu do władzy i bogactw. Główną postacią tego szekspirowskiego traktatu jest Kardynał Wolsey najbliższy doradca i zausznik króla. "Henryk VIII" jest przypowieścią, dzisiaj już brzmi jak baśń dla dorosłych, której morał nie jest oczywisty. Upadek Wolseya nie jest bowiem prostym zadośćuczynieniem etycznej normie, iż zło zostaje ukarane. Kardynał w końcowym monologu otwiera się jako człowiek, jego pycha jest wyższa ponad upadek, jest przekonany, że spotyka go zwykły los tego który musiał służyć komuś wyższemu, a to co się zdarzyło, to szczególny przypadek niesprawiedliwości.
Teatr jaki nam proponuje wystawiając "Henryka VIII" Jerzy Goliński, nie jest teatrem szekspirowskim. Jest teatrem atrybutów a nie żywych ludzi, świata ludzkiego, którego pełnia obrazu i wielkość metafory są istotą pisarstwa Szekspira.
W przedstawieniu Golińskiego wszyscy są szarym, wyabstrahowanym tłumem poza czasem i przestrzenią. Ale ta przestrzeń, jest określona, ma wagę symbolu. Król ma swój złoty tron z przytwierdzonymi do niego złotymi rękoma jak u pajacyka pociąganego za sznurek. Kiedy siedzi na tronie owe ręce - atrapy są jego rękami. Kardynał Wolsey, kiedy wkracza na scenę, jest jak wszyscy w szarym kostiumie, tylko niosą nad nim atrybuty jego dostojeństwa, ni to płaszcz purpurowy, ni to baldachim. Kiedy się zbiera ława przysięgłych, by sądzić królową Katarzynę, siadają na niej starcy których stopy w szarych kamaszkach zwisają bezradnie znad zbyt wysokiego stolca, a złote atrapy ich rąk wzniesione do góry głosują "za", nim zacznie się proces Kiedy Anna Boleyn otrzymuje wyraźne oznaki względów króla, jej głowę oprawia się w ramy portretu. W kluczowej scenie balu u kardynała mamy coś z fantasmagorii wyobrażającej rozwiązłą orgię - na rozpostartej pneumatycznej powłoce uczestnicy zabawy poruszają się jak na batucie, "pływają" w przestrzeni jakby kosmicznej, lub na podobieństwo podwodnego baletu.
Wszystkie te chwyty efektowne i pomysłowe, mające na celu wyabstrahowanie z utworu Szekspira uniwersalnych praw o mechanizmach władzy, mijają się w moim przeświadczeniu z treścią utworu, ponieważ przesuwają jego znaczenie w inną stronę niż to jest w tekście. Studium pychy, tego szczególnego rodzaju ludzkiej słabości, która w pewnych okolicznościach staje się siłą niszczącą, stało się w tym przedstawieniu wątkiem wpisanym w traktat o labiryntach sprawowania władzy. Twórcę spektaklu zafascynowała ta druga sprawa i to co zdaje się być w "Henryku VIII" drugim planem, czy też tłem wyprowadza na plan pierwszy. Sposób, w jaki to czyni zewnętrznie efektowny oryginalny, budzi jednak pewne wątpliwości. Bierze bowiem atrybuty za istotną treść rozpatrywanego problemu, rozpatruje ten problem w oderwaniu od kontekstów historycznych czy też społecznych, jak gdyby wierząc, że złote ręce króla pociągane za sznurek są uniwersalnym kluczem do odczytywania mechanizmu dziejów.
Mam wrażenie, że ta nieco sztuczna konstrukcja spektaklu sprawiała sporo kłopotu zespołowi aktorskiemu. Przedstawienie pod względem stylistyki gry aktorskiej jest wyraźnie pęknięte. Nawet tak wyborny aktor jak BOGUSŁAW SOCHNACKI sprawia wrażenie zdezorientowanego, nie wie czy w swym złotym tronie, będącym jednocześnie jego kostiumem, ma być królem czy marionetką grającą króla. Kiedy zaś opuszcza ów rekwizyt i kostium jednocześnie, kogoś kto nie wije czy królem być może.
Część zespołu aktorskiego stara się oddać prawd wewnętrzną tragicznych postaci jak np. ZBIGNIEW JÓZEFOWICZ jako książę Buckingham, BARBARA HORAWIANKA jako królowa Katarzyna, część unika "dosłowności psychologicznej", by nadać swym postaciom pewien wymiar jednoznacznego symbolu jak WOJCIECH PILARSKI w roli kardynała Wolseya czy w inny sposób MIECZYSŁAW VOIT w roli kardynała Kampejusza. Są to, w oderwaniu od funkcji spełnianej w całości przedstawienia, najbardziej interesujące aktorskie propozycje, podkreślić trzeba końcowy monolog kardynała Wolseya wygłaszany przez WOJCIECHA PILARSKIEGO z wielką siłą dramatyczną, ładnie zagrana przez MIROSŁAWĘ MARCHELUK rolę Anny Boleyn i soczyście rozegrany epizod przez JANINĘ JABŁONOWSKĄ w roli starej damy.
Trudno wymieniać z ponad 30-osobowej obsady spektaklu wszystkich aktorów, wspomnijmy tylko, że w przedstawieniu biorą u-dział JAN ZDROJEWSKI, TADEUSZ SCHMIDT, ANDRZEJ MAY, ZYGMUNT MALAWSKI, MACIEJ GRZYBOWSKI, JÓZEF ZBIRÓG, RYSZARD DEMBIŃSKI.
Mając zastrzeżenia do symboliki i funkcji interpretacyjnych scenografii tego przedstawienia trzeba jednak podkreślić jej pomysłowość i oryginalność, wykorzystanie, co się rzadko zdarza, koloru jako czynnika współtworzącego dramaturgię przedstawienia. Podobnymi zaletami odznacza się muzyka specjalnie napisana dla tego spektaklu.