Gonokok wygrywa z pierwotniakiem
MROŹNY poniedziałkowy wieczór powstrzymał zapewne od wyjścia z ciepłego domu wielu potencjalnych widzów, którzy przy innej aurze wybraliby się do Domu Kultury LSM na premierę "Emigrantów" w Teatrze Kameralnym. Istnieje niestety obawa, że zrezygnowali oni z randki z Melpomeną i z innych powodów. Odkąd na ekrany kin trafił nieskomplikowany film Janusza Zaorskiego według prozy Edwarda Redlińskiego pt. " Szczęśliwego Nowego Jorku ", sztuka Sławomira Mrożka nie jest już jedyną polską diagnozą problemu emigracji, nad którym, chociażby na zasadzie Schadenfreude, tak chętnie przez lata pochylali się ci, którzy kraju, ni to z powodów politycznych ni ekonomicznych nigdy nie opuszczali.
Gorzej! Może się stać tak, że typowy wytwór kultury masowej, z gwiazdorską obsadą i efektownymi (i efektywnymi, bo nie zmuszającymi do wysiłku myślowego) skrótami publicystycznymi, jakim film ten niewątpliwie jest, może wyprzeć z kulturowego obiegu sztukę o nieporównywalnie wyższych walorach intelektualnych. Mrożkowa tragikomedia nie będzie już ulubionym materiałem dramaturgicznym teatrów - nomen omen - kameralnych i aktorów, którzy (exemplum: Pazura i Lubaszenko) zapragną szybko zarobić w tzw. trasie. W najgorszym z przewidywanych scenariuszy "Emigranci" zajmą miejsce obok, powiedzmy, "Męczeństwa Piotra Oheya" czy "Serenady", czyli dramatów Mrożka niemal dziś nie grywanych.
PÓKI co, po "Emigrantów" sięgnął nasz Teatr Kameralny i, zważywszy na fakt, że mnóstwo widzów pamięta nie tak dawną lubelską realizację tej sztuki (w prywatnym także Teatrze Nowym), już to mogłoby być powodem do jego chwały. By mogło, gdyby nie podejrzenie (nie mam tu pewności), że sztuka ta należy do zestawu lektur szkolnych i wyłącznie dla młodzieży unikającej osobistego zgłębiania tekstów obowiązkowych jest adresowana. I - co ważniejsze - gdyby nie to, że nie jest to wystawienie wybitne, bo jest jedynie poprawne.
Jeśli adresatem sztuki jest młodzież szkolna (a że jest, świadczy dodatkowo cała pięcioletnia działalność teatru Jana Wojciecha Krzyszczaka), to otrzymuje ona w ofercie dzieło nie do końca oryginalne. Takie też otrzymujemy my wszyscy, widzowie. Poczynione w tekście skróty i akcenty postawione przez reżysera, Pawła Łysaka, częściowo, acz skutecznie, odzierają postać intelektualisty AA (Zbigniew Sztejman), z tego, co go najlepiej charakteryzuje, z języka tak " naukowego ", wznoszącego się na takie stopnie abstrakcji, że aż bełkotliwego. Z kolei pozbawienie go finałowego spazmatycznego szlochu, w który wpadać powinien na widok tego, że jego adwersarz i towarzysz niedoli, XX (w tej roli wspomniany Jan Wojciech Krzyszczak), zasypia w rozpaczy, świadczy o tym, że realizatorzy poniekąd opowiadają się po jego stronie. Czy to nie fałszywe posunięcie wobec faktu, że inteligent dokonuje tragicznego odkrycia, iż w momencie ludzkiego odruchu niszczącego swe oszczędności XX traci obiekt swych obserwacji naukowych, dysertacji o "niewolniku idealnym"? - Udowodniłeś, że stać cię na luksus wolności - powie. Ale że to tragiczna konstatacja - ze spektaklu nie wynika. W gasnących światłach słyszymy jedynie chrapanie XX, AA pokornie kładzie się obok niego. "Gonokok w towarzystwie pierwotniaka ", tyle, że wbrew intencjom Mrożka, ten drugi - jakby bardziej przegrany.
TRUDNO rozstrzygnąć czy taki wydźwięk "Emigrantów" w Teatrze Kameralnym był zamierzony. Ale tak wyszło w realizacji, która starała się być stonowana, sterylna (nawet skrótowa scenografia autorstwa reżysera to podkreśla), z zamierzenia - przez zredukowane do minimum rodzajowości - uniwersalna. Starała się też wyciszyć elementy komediowe, satyryczne, zawsze obecne w dawniejszych sztukach Mrożka. Skutek? Wyśmienici, doświadczeni aktorzy, chociaż bardzo się starają i posiadają nawet kapitalne momenty, mają mniej do grania. Chwilami ze sceny wieje zwyczajną nudą, a to już prawdziwie smutne w sztuce, która, nim nastała epoka "Szczęśliwych Nowych Jorków", triumfalnie od 22. lat kroczyła przez krajowe i zagraniczne sceny.