Artykuły

Archipelag Wysp Galapagos

Uciekamy. Nieustannie ucie­kamy przed życiem - szarym, codziennym, nijakim. Gonimy. Bezładnie gonimy, niesyci nowych zdarzeń i przeżyć. Przez pośpiech, gadulstwo, życiowe zabieganie próbujemy uciec przed pustką.

Tacy jesteśmy i tacy są też bo­haterowie sztuki Helmuta Kajzara "Wyspy Galapagos" - Ra­fał i Krysia. On pełen zwątpienia, ona z entuzjazmem witająca wszystko co nowe, oboje jakby przyczajeni, pełni niepokoju, jak zapędzone w róg zoologu zwie­rzęta. Poruszają się i prowadzą rozmowy prawie niemrawo, czuje się jednak, że wewnętrznie pędzą. Bo chcą uciec! Ale dokąd?

Możliwości jest sporo: w imaginację, w śmierć, w pracę ab­surdalną, czyli nikomu niepo­trzebną, w prywatność, w życie domowe (które, gdy mu się dłużej przyjrzeć, jest namiastką i życia i domu), w końcu można też uciec w bezradność. Wszystkie te spo­soby uciekania nie są obce boha­terom sztuki Kajzara, cały zaś utwór jest tych ucieczek systema­tycznym zapisem.

Dialog toczy się z wolna, tak jak płynie życie zewnętrzne boha­terów. Stanem, który zdaje się owładnął nimi, jest apatia, jakieś - niejasne zrazu - wystudzenie uczuć, a nawet zewnętrznych życiowych zachowań. Dopiero po jakimś czasie w rozmowach grupki artystów, bo oni są bohate­rami "Wysp Galapagos", w ich działaniach i konfliktach wyczuwa się gorączkowość, bezradne krążenie w koło.

Trzeba powiedzieć, że Kajzar trafnie wybrał okoliczności dla typowego "konfliktu połowy życia", w jakim znaleźli się głów­ni bohaterowie sztuki. Czas ak­cji : początek lat osiemdziesią­tych. Miejsce akcji: Warszawa. Środowisko: inteligenckie (czy nawet intelektualne) i artystyczne. Wszyscy bohaterowie (prócz panów X, Y, Z rzecz jasna) znają się świetnie, a obracając się w tych samych kręgach wiedzą wiele o swych kolejnych dokona­niach i sukcesach.

Rafał nie pracuje, a właściwie, powtarzając za jego przyjacielem Jerzym, tworzy, jak on, sztukę utajoną, to jest "mówi co innego, pisze co innego i myśli co innego". Wyraża się z niechęcią o Andrzeju (znajomym filmowcu, który w czasie akcji sztuki kręci film).

Rafał, z zawodu reżyser, nie pra­cuje w swym fachu. Nie wiadomo - nie chce, czy też nie może. Pewnym jest wszak, że miejsce, które sobie wywalczył w życiu, nie satysfakcjonuje go; jego zawód to nie źródło radości, lecz frustracji. Teraz dodatkowo pogłębione bezczynnością. Z prze­biegu akcji widać jasno, że jedy­ny moment prawdziwego kon­taktu i solidarności z Izą (żoną) - przeżywa Rafał podczas rewizji. Autor zdaje się przekonywać, że jeśli w tym związku pozostały jeszcze jakieś żywe i trwałe więzy, to mogą się one zamanifestować jedynie w chwilach bezpośred­niego fizycznego zagrożenia obojga. I tak też to widzimy.

Podobnie jak w kontaktach z najbliższymi, Rafał ucieka także przed tym wszystkim, co może zobaczyć z okien pokoju, w któ­rym mieszka. Pewnie nie potrafił w tym "zaokiennym" świecie "wywalczyć sobie trochę światła i ciepła", do czego przecież każdy człowiek, sądzi Rafał, ma prawo. Człowiek ma prawa i potrafi wywalczyć coś dla siebie. Rafał nie. Przyczyny mogą tkwić w nim samym, bądź świecie, w jakim przyszło mu żyć. Rafał zaszył się w domowych pieleszach. Ale i tu ukojenia nie ma, choć pozory domu są. Ale nawet do tak pozoro­wanego domu ściągają wszyscy. Ot, choćby Krysia-aktorka, która podczas najmniejszej przerwy w spektaklu wpada do Rafałów coś przekąsić, głównie pewnie po to, by ogrzać się "domowością" Krysia, jak inne postacie, też ucieka: przed swą samot­nością, przed swym wiekiem, przed nijakością. Ucieka jak Rafał, jak Iza, jak Jerzy, ale przecież równocześnie jest wobec nich w opozycji. Jej aktywność i zarad­ność życiowa są tylko maskami mającymi pokryć bezsens i apatię, wypływają jednak ze stanu, który tak wyraźnie bije ze wszystkiego, co mówi, jak działa. Motorem bowiem wewnętrznym Krysi jest nadzieja, może irracjonalna, ale silna, odważna, taka jakaś damsko-damska "Nie umiem tego lepiej wyrazić", jakby powiedziała Krysia. Każde pojawienie się jej w domu Rafała pozwala widzowi odsunąć od siebie przekonanie, silnie się narzucające, że ucieczka bohaterów to także moja - widza - ucieczka.

A jednak Krysia wnosi ze sobą trochę teatru snów i trochę, po prostu, teatru "Syrena" - trochę tego kiczu, który tak zachwalał Gombrowicz, a którego kolejną pochwałę włożył Kajzar w usta Krysi. Pozwala ona widzom zdy­stansować się do przeżyć Rafała i jego "bandy". Ale przecież, z drugiej strony, jeśli do domu Rafała przychodzi aktorka Krysia z teatru "Syrena", który "jest naprzeciwko", a przy tym mówi, że dziś znów był sukces, kurtyny, brawa, "owacje, łzy, dwa rzędy wojska na balkonie, kompania ho­norowa", a bufetowej wydarła szampana, to zwłaszcza ta butla szampana ściągnie mnie-widza, z krainy ułudy na twardy bruk realiów z początku lat osiemdzie­siątych, z kartkami na wódkę włącznie. Jeśli zaś dodam, że w roli Krysi w prapremierze po­znańskiej wystąpiła Krystyna Sien­kiewicz, którą swego czasu można było oglądać w teatrze "Syrena", to dosyć blisko chyba będziemy postulatów teatru metacodziennego Helmuta Kajzara. Krysia jest wykreowana i równo­cześnie spontaniczna, pogodna i bezradna, plecie głupstwa, ale jest w niej także głęboka życiowa mądrość. Mimo swej kruchości, obdarzona jest wielką siłą. Rzec by można: Krysia to trwanie, to natura, to mocne przywiązanie do życia, jakim by ono nie było.

Napisałam: kruchość Krysi, i łapię się na tym, że w mych spo­strzeżeniach trudno mi oddzielić Krysię, jaką stworzył Helmut Kaj­zar, od Krysi, jaką gra Krystyna Sienkiewicz na scenie Teatru Pol­skiego w Poznaniu. W tej roli i w tej postaci propagowana przez Kajzara niezwykłość i oczy­wistość najprostszych działań, gestów i słów odzyskuje swój wdzięk i swój "rytualny sens". Są to działania najbanalniejsze. A przecież wszystkie te "ceremo­nie" Krysi-Krystyny Sienkiewicz przykuwają uwagę, są tak organiczne, uporządkowane, mimo pozoru roztrzepania, że rodzi się w nas - widzach uspokojenie, ciepło, bezpieczeństwo, podobne do stanu dziecka z uwagą śle­dzącego pracę matki, krząta­jącej się po domu. Ciepło, delikat­na kobiecość Krysi nie pozostaje bez wpływu na stan ducha Jerze­go, chorego przyjaciela Rafała, który właśnie wobec niej snuje opowieść o wyimaginowanej po­dróży na Wyspy Galapagos, zawie­rając w niej swoje lęki i fobie.

Ważne w tej sztuce słowa, którymi Krysia broni się przed ironicznymi uwagami mężczyzn; podane są one przez Krystynę Sienkiewicz pół żartem, a prze­cież z wielkim serio: "Niech pa­nowie zdobędą się na odwagę, wybiorą jakiś most i skoczą. Ale przedtem niech panowie wzbudzą w sobie rozpacz. Prawdziwą, a nie udawaną, rozpacz". W tym, co tu mówi, Krysia jest jakby mądrzej­sza od siebie. Ważne, że Krystyna Sienkiewicz tej nadświadomości postaci nie akcentuje. Choć są to słowa celne i trafne wobec dwóch mężczyzn ratujących się z życiowych i psychicznych opresji ucieczką w zabawę, fantazjo­wanie, bezczynność. A przecież równie dobrze można by je od­nieść do samej Krysi, która też w końcu, mimo wielkiej witalności i wielkiej nadziei na cud w życiu, właściwie ucieka przed nim w swoje syrenie iluzje i śpiewy. Krysia nie ma intelektualnych ambicji, nie próbuje swego stanu ducha określić i, nazywając go, zapanować nad nim. Bardzo pięknie wypada moment, gdy Krystyna Sienkiewicz zwraca się do Wojciecha Kalinowskiego, grającego Rafała, z jakąś dziew­częcą zadziornością i przebiegłoś­cią, mówiąc: " ... tylko na bardzo

krótko potrafię się rozpłakać. A po­tem znów się zgadzam. Tak po prostu. Bo trzeba się zgodzić". Ra­fał na te słowa kiwa głową. Nie mam jednak pewności, czy po­dziela przekonania Krysi. Bo czy trzeba się zgodzić?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji