Artykuły

Pieśń o miłości i śmierci

Paweł Mikołajczyk, reżyser i choreograf finałowego spektaklu III Festiwalu Hoffmannowskiego, Polsko-Niemieckiego Festiwalu Operowego, zatytułowanego "Kronika zapowiedzianej śmierci", raz jeszcze udowadniał, że jest bardzo kon­sekwentny w swoim już bogatym życiu artystycznym. Co zresztą wcale nie uła­twia zrozumienia jego wszystkich dzia­łań i nie uzasadnia prowadzonych przez niego poszukiwań twórczych.

Już sama decyzja o przyjęciu za punkt wyjścia opowiadania współczesnego kolumbijskiego pisarza Gabriela Garcii Marqueza (stąd tytuł spektaklu) wyja­śnia motywy podjęcia tematu miłości i śmierci, związanego z nimi przeznacze­nia. Ale historia zaszlachtowanego Santiaga Nasara to ledwie pretekst inspiru­jący realizm fabularny spektaklu. Po­dobnie ocenić można wykorzystanie w spektaklu mówiącej o apokaliptycznej wizji końca czasu i przejściu do wiecz­ności muzyki Oliviera Messiaena (do­kładnie - fragmentów jego "Quatuor pour la fin du Temps"). Bo utwory Laurie Anderson, Ryuichi Sakamoto i Earthy Kitt są już zdecydowanie jedno­znaczne, "miłosne".

Podobnie jednak jak symboliczne, ską­dinąd wyraźnie poszatkowane, są w spektaklu powyższe źródła inspiracji, tak pełna segmentacji jest narracja spektaklu. Ale już po kilku takich seg­mentach w odbiorcy zaczyna się budo­wać nastrój spójności. Tym lepiszczem jest klimat budowany obrazami sce­nicznymi i muzycznymi. Choć spajają­cym obrazy ma być prosektorium, w co wątpię, to łącznikiem staje się bardzo dobrze wykonywana na żywo muzyka Messiaena (Waldemar Abucewicz, Bro­nisław Krzystek, Dorota Hajzer, Andrzej Tatarski) i świetnie dobrana muzyka z taśmy.

Bardzo szybko też czytelne stają się rozważania i pytania reżysera dotyczą­ce "miłości, wolności, wolnej miłości, miłości w wolności" (cytat z pięknego wiersza Iwony Pasińskiej). I choć wiele pomysłów, przemyśleń i rozwiązań Mi­kołajczyka zdaje się mniej lub więcej dyskusyjnych, może i kontrowersyj­nych, podobnie jak scenografia Agnieszki Jałowiec (oszalałe wózki prosektoryjne), choć rozczarowują wyko­nawczo baletowe sceny zbiorowe, to jednak w pamięci głęboko pozostają, fascynująco skomponowane klimaty, tudzież postaci Syna (Paweł Mikołaj­czyk) i Melomanki seksu (Irina Lawrenowa) i znakomity finał do muzyki Sa­kamoto.

Kolejny Festiwal Hoffmannowski prze­szedł do historii. Rozpoczął się premie­rą ("Faust" Antoniego Radziwiłła) i za­kończył premierą (jak wyżej). Obie oce­niono jako kontrowersyjne, choć z róż­nych przyczyn. Swoistych premier było jednak więcej, bo za takie należy uznać "Tannhausera" Opery Śląskiej z Byto­mia, tudzież "Holendra tułacza" teatru z Chemnitz. Wagner niemieckich gości okazał się jedną z głównych atrakcji ca­łego festiwalu. Trudno nie wspomnieć także spektakli składankowych z warto­ściowymi poznawczo "Duettinami i canzonettami" E. T. A. Hoffmanna. Wzbogaceniem palety repertuarowej Festiwalu był także wykład Reinera Le­wandowskiego z Bambergu dotyczący patrona polsko-niemieckiej imprezy. Coraz bardziej widoczny w Teatrze Wielkim repertuar niemiecki dzięki festi­walowi nabiera urozmaicenia, staje się też okazją konfrontacji różnych stylów i sposobów myślenia artystów i odbior­ców ich propozycji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji