Artykuły

Profesjonalne kłopoty w "Najstarszej profesji"

"Najstarsza profesja" w reż. Józefa Czerneckiego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Recenzuje Dorota Mrówka.

Ostatnią premierę tego sezonu w Teatrze Śląskim otoczyła atmosfera skandalu. Na dwa dni przed prezentacją dyrekcja teatru zdecydowała się odstąpić od firmowania produkcji. - Ze względu na różnice w ocenie artystycznej, spektakl staje się prywatną realizacją reżysera, która będzie grana w naszym teatrze - poinformował widzów dyrektor Baranowski

Skandale czasem służą sztuce, więc można było przypuszczać, że to doskonała zagrywka promocyjna, która ma na celu przyciągnięcie do teatru widzów na mniej udany spektakl. Opinię taką zdawała się potwierdzać pierwsza część przedstawienia - ewidentnie zła, ale przecież nie takie gnioty oglądaliśmy już na śląskich scenach. Skąd więc aż tak ostra reakcja dyrekcji? Z czasem odpowiedź przyszła sama.

"Najstarsza profesja" to zabawna sztuka. Jej bohaterkami jest pięć podstarzałych prostytutek. Tekst jest idealnym materiałem do tworzenia wyrazistych portretów psychologicznych, do refleksji o życiu, upływającym czasie, straconych okazjach. Walory tekstu "nie przeszkodziły" jednak realizatorom w zrobieniu spektaklu o niczym. Mamy więc ponaddwugodzinne przedstawienie, które z prawdziwą maestrią pozbawione zostało sensu, znaczenia, emocji, dynamiki, pomysłu itd., itp. Brak tu jakiejkolwiek interpretacji, charakterologicznej analizy, a cała uwaga skupiona zostaje na dość mało wybrednych dowcipach i rymowankach. Postaci różnią się od siebie jedynie wyglądem, a wszystkie są zupełnie nijakie. Dziwi to tym bardziej, że zaangażowani zostali do tej realizacji doświadczeni aktorzy, których stać na stworzenie ciekawych ról. Ale w tym przedstawieniu ról po prostu nie ma, bo przecież lepiej lub gorzej wypowiedziany tekst nie stanowi o aktorskim kunszcie. Brakuje prawdziwych napięć, szczerości, a co gorsza - czasem nawet najzwyklejszej dbałości o staranność gry i wymowy.

Ze sceny wieje nudą i banałem. I nawet najbardziej wyrozumiały widz, który za wszelką cenę chciałby dostrzec tu jakieś walory, musi się poddać. Po prostu w tym spektaklu nie ma nic dobrego, co chociażby na chwilę przykuło uwagę, złapało za serce lub zmusiło do zastanowienia. A przysłowiowym gwoździem do trumny okazała się ostatnia scena, która odarła przedstawienie z resztek sensu i strywializowała je go do granic przyzwoitości. Nie wiadomo bowiem, czemu ma służyć wprowadzenie dzikiego tańca połamańca, który nijak nie pasuje ani do dotychczasowej konwencji, ani do wymowy samej sztuki. Jeżeli zamiarem reżysera było powalić widzów nieoczekiwanym efektem, udało mu się to w pełni. Najwyraźniej nie wziął jednak pod uwagę, że co wrażliwsi widzowie zaczną się po prostu wstydzić za to, co oglądają.

Po obejrzeniu "Najstarszej profesji" do głowy przychodzi tylko jedno - temu przedstawieniu nie pomoże żadna afera, a jedynie gruntowne reżyserskie zmiany. Pozostaje mieć też nadzieję, że spektakl uda się sprzedać, a zyski z biletów pokryją przynajmniej koszty jego produkcji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji