Artykuły

Miałem być fizykiem...

- Kiedy ryknąłem estrady, przekonałem się, że jest to bardzo trudna dyscyplina aktorstwa. Złapać za twarz publiczność mniej wymagającą jest bardzo trudno. Gdy słyszałem, jak śmieje się do rozpuku, byłem zadowolony, bo czułem się kochany. Gdy znalazłem się w Teatrze Ateneum, musiałem zacząć od terminowania, grania małych rólek, dopiero potem przyszły główne - z Marianem Opanią rozmawia Bohdan Gadomski w Expressie Ilustrowanym.

Na koncie ma ponad 150 ról filmowych. Od ponad dwudziestu lat związany jest z warszawskim Teatrem Ateneum. Obecnie oglądamy go w serialu "Prawo Agaty". W przerwach między występami rzeźbi w drewnie.

W filmach i serialach gra pan teraz znacznie mniej niż przed laty...

- Zastanawiałem się, dlaczego prawie wymanewrowano mnie z serialu "Na dobre i na złe". Doszedłem do wniosku, że było to związane z wycofaniem się z roli mojej córki, granej przez Jolantę Fraszyńską.

Wyspecjalizował się pan w rolach profesorów medycyny i ojców serialowych bohaterek. To przypadek czy predyspozycje do takich ról?

- Moja żona jest lekarzem bakteriologiem i pracuje w laboratorium bakteriologicznym. Dlatego jestem związany z tym środowiskiem. Moje diagnozy nie odstają od jej diagnoz. Ale nie mógłbym być lekarzem, bo nie mam predyspozycji psychicznych. Co do ról lekarskich - decydował o nich przypadek. Ktoś mnie w takiej roli obsadził, a potem już poszło dalej.

Teraz gra pan trenera piłki nożnej, ojca tytułowej bohaterki serialu "Prawo Agaty". Co różni Tadeusza Zyberta od Andrzeja Przybysza?

- Przybysz jest człowiekiem nieskomplikowanym, z temperamentem, z mądrością bardziej życiową niż naukową.

Po raz drugi jest pan ojcem Agnieszki Dygant. Jak wam się współpracuje?

- Fantastycznie. Wcześniej zagraliśmy w serialu "Niania", w którym miałem zagrać kamerdynera, ale zrezygnowałem, bo nie jestem już najmłodszy i muszę odpocząć przez miesiąc, żeby naładować akumulator i móc dalej pracować. Brak urlopu przez 25 lat odbił się na moim zdrowiu. Zastąpił mnie Adam Ferency.

Podobno światła i oklaski uznaje pan tylko na scenie, bo gdy pan z niej schodzi, chowa się pan w rodzinnym zaciszu i oddaje swoim pasjom?

- Tak rzeczywiście jest. Nawet podczas oklasków na scenie zawsze kłaniam się skromnie i krótko. Jeżeli na moim recitalu publiczność wali brawa, wychodzę powtórnie i daję bis. Zdarza się, że z godzinnego programu robi się dwugodzinny. Daję ludziom za każdym razem maksimum tego, co potrafię.

Kolejne pięć minut zaczęło się od fantastycznej roli w "Człowieku z żelaza"?

- Podobno. Miałem w tym filmie zagrać epizod, który ma dwa dni zdjęciowe. Gdy przeczytałem scenariusz, poczułem, że dla mnie jest rola Winkla, a nie red. Jabłonki. Z jednej strony luzak, z drugiej - ktoś o kamiennej twarzy. Ponieważ Zbigniew Zapasiewicz zrezygnował z tej roli, dostałem jaja. Wsiadłem do swojego małego zdezelowanego fiata i pojechałem z teatru do wytwórni filmowej na ul. Chełmskiej. Andrzej Wajda powiedział, że chciałby, żeby Winkiel był śmieszny i dramatyczny. Widząc, co robię ze swoją rolą, powiedział w pewnym momencie, że mogę z nią robić wszystko, co mi się tylko podoba.

W filmie osiągnął pan chyba wszystko. Teraz pracuje pan m.in. na scenie i estradzie. Jaką satysfakcję daje panu ten rodzaj aktorskiej wypowiedzi?

- Kiedy ryknąłem estrady, przekonałem się, że jest to bardzo trudna dyscyplina aktorstwa. Złapać za twarz publiczność mniej wymagającą jest bardzo trudno. Gdy słyszałem, jak śmieje się do rozpuku, byłem zadowolony, bo czułem się kochany. Gdy znalazłem się w Teatrze Ateneum, musiałem zacząć od terminowania, grania małych rólek, dopiero potem przyszły główne.

Na rynku ukazała się pana druga płyta. Jak powstawała?

- Dostałem propozycję nagrania dziesięciu piosenek Paulo Conte i zaśpiewałem blisko w jego klimacie. Nagrałem też nowe wersje swoich starych piosenek. Szkoda, że podkłady są elektroniczne, a nie z orkiestrą. Śpiewam piosenki, które mnie zafascynowały.

Ile rzeźb w drewnie stoi w pana domu?

- Rzeźbię wyłącznie w trakcie urlopu. To żmudna praca. Nie mam policzonych swoich prac, bo mnóstwo z nich porozdawałem. Są w Australii, Japonii, RPA, w Kanadzie... W domu jest ich tyle, ile zmieści się na półkach, na kredensie. Wiele oddaję na aukcje. Mojego Chrystusa wyceniono na 4,5 tysiąca złotych.

Czy są to rzeźby wyłącznie sakralne?

- Nadal są to rzeźby związane z moją ułomną wiarą.

A przecież miał pan być fizykiem jądrowym?

- Ale niestety dostałem się na studia aktorskie w pierwszym podejściu i dlatego nasza ojczyzna nie ma własnej bomby atomowej.

Podobno wnukowie myślą o aktorstwie?

- Niestety... Najstarszy zdawał do szkoły teatralnej, ale nie został przyjęty. Nikt z nas go nie przygotowywał.

Słyszałem, że jest pan człowiekiem szalenie rodzinnym.

- To prawda, bo rodzina to dla mnie podstawa. To dzięki niej ładuję akumulatory.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji