Artykuły

Bądźcie pozdrowieni wariaci

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w reż. Krzysztof Babickiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Teresa Dras w Kurierze Lubelskim.

Że życie to opowieść wariata, powiedział już Szekspir, ale szajba szajbie nierówna. Dzisiaj prawdziwych wariatów już nie ma. Ich miejsce zajęli sfiksowani na punkcie seksu faceci, którym odkurzacz zastępuje kobietę. Tak to w każdym razie wygląda w sztuce czeskiego dramaturga Petra

Zelenki pt. "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie", premiera której odbyła się w piątek, 28 października, w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Reżyserował Krzysztof Babicki. Salwy śmiechu i oklaski przerywały aktorom kwestie. Ale uwaga! Spektakl przeznaczony jest tylko dla widzów dorosłych. Z powodu wyżej wymienionego odkurzacza i innych erotycznych obsesji.

O tym, że w sztuce są ekscytujące momenty, wiedzą już ci, co "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w reżyserii samego Zelenki widzieli w kinie. Ale w teatrze proszę nie liczyć na sceny pornograficzne!

Tu wyuzdanie ma charakter wyłącznie gawędziarski i w dodatku obywa się bez brzydkich słów.

Mucha, który "robi te rzeczy" ze sprzętem AGD, jest przy markizie de Sade, gigancie perwersji i wyrafinowania, tylko zwykłym, odrażającym gnojkiem (w tej roli zbyt subtelny Tomasz Kobiela). Bo takie właśnie jest szaleństwo naszych czasów - zwyczajne, tandetne, bez klasy, mówi Zelenka. Wszyscy jesteśmy stuknięci, ale żeby komuś odbiło (w oryginale odpier...) tak naprawdę potężnie, w starym, dobrym stylu, zdarza się bardzo rzadko - twierdzi Jerzy, fantastycznie grany przez Romana Kruczkowskiego.

Krzysztof Babicki posłużył się tekstem Zelenki, by snuć własną opowieść o szaleństwie - bardziej na serio niż autor. I z czeskiego filmu, jawnie jajcarskiego, zrobił taki trochę polski dramat. Tam, gdzie Zelenka zarykuje się z tej czy owej dewiacji swoich bohaterów, Babicki, jak psychoterapeuta, próbuje zrozumieć głębinowe przyczyny ludzkich ułomności. Nadmiar dobroci niepotrzebnie tonuje wybuchową materię sztuki. Czech poszedł po bandzie, Babicki ostrożniej, środkiem toru.

Nad Piotrem, głównym bohaterem granym przez Szymona Sędrowskiego, mimo hiphopowego ubranka, unosi się jakiś smutno-

-romantyczny cień. Gdybyż reżyser pozwolił zaszaleć swoim młodym, zdolnym orłom, gdyby oni mogli zagrać chłopaków z ulicy, a nie z historii literatury, cóż to mogłoby być za przedstawienie! Może powstałby ten - jak się wydaje zamierzony przez reżysera - przejmujący, rozpaczliwie śmieszny współczesny moralitet o niemęskich mężczyznach i równie kalekich kobietach, czyli o uczuciowych skazach i brakach, które doprowadzają nas do coraz bardziej nienormalnych relacji i związków. Ale i ten, taktownie zrobiony spektakl, ogląda się z przyjemnością.

Bezapelacyjnie doskonała jest scenografia Marka Brauna, w której dwukondygnacyjna konstrukcja z windą w roli głównej stanowi świetną metaforę domu, burdelu, szpitala psychiatrycznego. A zdarza się, że wszystkie trzy instytucje potrafią ulokować się pod jednym dachem, przy rodzinie. I jak tu nie oszaleć?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji