Artykuły

Trochę krajobrazu

Z Niną POLAN - KATELBACH, propagatorką kultury polskiej w Stanach Zjednoczo­nych - rozmawia Andrzej Piątek.

Mówiono mi, że wyjechała Pani z Polski na początku woj­ny 1939 r. Pani ojciec był dzien­nikarzem i politykiem. Przed 17 laty przyjechała Pani do Pol­ski, z prochami rodziców, ale, jako niewygodnemu gościowi, bo pracowniczce "Wolnej Euro­py", pobyt skrócono Pani o kil­ka dni.

- To prawda. Ale mimo tych przykrych wspomnień, cieszę się, gdy mogę zobaczyć trochę pol­skiego krajobrazu. Polak, stale mieszkający za granicą, tęskni do starych miast, zabytków, gdzie jeszcze drzemie dawna Polska.

Prowadzi Pani w Nowym Jorku Polski Instytut Teatralny. Jest to instytucja impresaryjna, zajmująca się organizowaniem w Ameryce polskich imprez tea­tralnych - czy tak?

- Nie tylko. Mamy również stały zespół aktorski, który liczy pięć osób. Skromny, ale ambit­ny. Dla nich aktorstwo jest dru­gim zajęciem, po dniach ciężkiej pracy w swoich zawodach. Na­szym celem jest zapoznawanie publiczności amerykańskiej z polską literaturą i tradycją. Na­sze sztuki wystawiamy w dwóch językach. Chcąc zaprezentować "Krakowiaków i górali" Bogu­sławskiego, "Kram z piosenka­mi", albo "Pastorałkę" Schillera dołączamy narrację po angiel­sku, aby było to zrozumiałe i ciekawe dla publiczności amery­kańskiej. Bo chociaż interesują nas także widzowie z Polonii, moim zadaniem jest popularyzo­wanie polskiej kultury wśród Amerykanów, którzy nie są pol­skiego pochodzenia.

Ale wśród Polonii, Pani teatr cieszy się chyba szczegól­nym powodzeniem?

- Myli się pan. Polonia nie jest zbyt zainteresowana naszą działalnością. Starsi ludzie, czę­sto bardzo słabo mówią po pol­sku, dlatego kontakt ze słowem polskim, padającym ze sceny, jest dla nich utrudniony. Młod­si, chcąc się utrzymać na po­wierzchni życia, dużo pracują i nie mają czasu na teatr.

Jednak, gdy z Polski przy­jeżdżają do Stanów zespoły, czy artyści, często z programami, które u nas nie spotkałyby się ze zbyt przychylnym przyję­ciem, podobno Polonia w Ame­ryce nie skąpi swego czasu i dolarów.

- To dziwna sprawa. Od nas wymaga się działalności chary­tatywnej, a gdy z Polski przy­jeżdża zespół rockowy, nasi Po­lacy są w stanie dać nawet kil­kadziesiąt dolarów za taki wy­stęp.

Pani występuje w spektak­lu "Helena, królowa emigran­tów", z którym jeździ Pani po całych Stanach.

- Ta sztuka, napisana przez Kazimierza Brauna, jest prezen­tem dla takich, jak ja, starze­jących się aktorek. Jest to opo­wieść o Helenie Modrzejewskiej, która opuszcza Warszawę, osie­dla się w Ameryce i boryka się z trudnym losem emigrantki, tym bardziej że lata jej świet­ności już minęły. Bardzo lubię taką Modrzejewską, wydaje mi się, że dobrze ją rozumiem.

Widziałem Panią w tej roli. Przywiązuje Pani duże znacze­nie do kultury słowa, intonacji głosu. Czy tylko w aktorstwie język jest dla Pani tak ważny?

- Nie tylko. Kiedy studiowa­łam w Academy of Dramatical Art w Londynie, bardzo fascy­nowałam się angielskim, wielkim przeżyciem było mówić i grać np. Szekspira, w jego ojczystym

języku. Dopiero praca spikerki w "Wolnej Europie", z Zygmun­tem Nowakowskim, "nawróciła mnie" na polszczyznę. Gdy słu­chałam pięknej polszczyzny No­wakowskiego, zorientowałam się, że nie mam już tak dobrego akcentu polskiego, jaki dawniej miałam i przestraszyłam się. Polszczyzna zafascynowała mnie na nowo. W Nowym Jorku założyłam Polski Instytut Teatral­ny i zdecydowałam się na wy­stawianie sztuk po polsku, dla Amerykanów. To mnie trzyma przy życiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji