Dla niedowiarków - Kurtyna w górę!
PRZYZNAM, że po zapowiedziach choreografa na konferencji prasowej oczekiwałem tej premiery z pewnym niedowierzaniem i rezerwą. Pomysł wydawał się ciekawy, ale w równym co najmniej stopniu niebezpieczny, wystawiający realizatorów na duże ryzyko artystycznego szablonu.
Udało się! Najlepsze efekty artystyczne osiągnął zespół tancerzy Teatru Wielkiego w tych scenach przed przerwą, kiedy - po zupełnym odsłonięciu, a raczej usunięciu kulis - otrzymaliśmy "prawdziwą" szansę uczestnictwa w procesie rodzenia się widowiska baletowego. To były najlepsze momenty, ze wszystkimi "didaskaliami" widowiska, normalnie skrupulatnie skrywanymi przed oczyma widzów.
Utarło się takie przekonanie, że balet opery skupia - przepraszam za tak brutalne sformułowanie - ten "drugi rzut" artystów, bo co lepsi są w Polskim Teatrze Tańca. Nieprawda! Poza bardzo nielicznymi wyjątkami, jest to zespół bardzo sprawny i dobrze wyszkolony, a wymienianie nazwisk kogokolwiek, automatycznie krzywdziłoby pozostałych.
Parę głównych realizatorów stanowią w spektaklu baletowym "Kurtyna w górę" (tytuł to nie najszczęśliwszy, ale trudno) choreograf Mirosław Różalski i scenograf Ireneusz Domagała. Różalski, twórca ambitny i nie załamujący się przeciwnościami losu, stworzył widowisko, które zapewne chętnie będzie oglądane także przez tych, którzy na co dzień za baletem nie przepadają.
Sądzę, że dla artysty jest to duży komplement. Domagała z kolei starał się być niejako w cieniu, ale może właśnie dlatego jego propozycja "zagospodarowania sceny" tak znacznie uczestniczyła w końcowym - co dla mnie jest oczywiste - sukcesie.
Mamy więc w Poznaniu dwa konkurencyjne zespoły baletowe, co obu - jako konkurentom - może tylko wyjść na dobre. PTT na tej samej scenie niebawem (19 i 20. VI) przedstawi nie oglądany jeszcze w Poznaniu spektakl "Mozart a piacere".