Artykuły

Wrocław. "Dziady" bez skrótów - pierwsza odsłona

Całe Mickiewiczowskie "Dziady" to imponujące 6227 wersów tekstu. Ponad połowę wypowiada jedna postać - Gustaw-Konrad. W sobotę premiera pierwszej odsłony projektu zakrojonego na trzy lata. Tekst Mickiewicza po raz pierwszy w historii polskiego teatru pojawi się na scenie bez najmniejszych skrótów.

Publiczność sobotniej premiery we wrocławskim Teatrze Polskim zobaczy sceniczną adaptację I, II i IV części "Dziadów" oraz wiersza "Upiór" w reżyserii Michała Zadary. Spektakl potrwa około pięciu godzin. Rolę Gustawa gra Bartosz Porczyk.

Palimpsest, czyli mapa Gustawa

W środę, przed pierwszą próbą generalną, opowiadał nam o swoich obawach związanych z pracą nad "Dziadami" i o wypracowanych przez siebie z tej okazji metodach nauki tekstu.

- Na początku był we mnie straszliwy lęk. Czytałem "Dziady" przez cały tydzień. Kiedy skończyłem, oblał mnie zimny pot ze strachu, że tego wszystkiego nie da się wypowiedzieć. W pierwszym odruchu pomyślałem nawet, że muszę zadzwonić do reżysera i poprosić, żeby poszukał innego aktora - mówił.

Nauka tekstu trwała trzy miesiące. Na początku Porczyk rozpisywał jego fragmenty wszędzie - podczas jazdy samochodem czy pociągiem, w domu, teatralnym bufecie, często na wpół śpiąc. - Okazało się, że marnuję mnóstwo papieru, postanowiłem więc zapisywać kwestie Gustawa w każdą możliwą stronę - opowiada. - W ten sposób powstała przedziwna sieć, palimpsest, który nazywam mapą Gustawa. Mam problemy ze skupieniem uwagi i ta metoda okazała się skuteczna - kiedy mózg przestawał pracować, jego rolę przejmowała ręka. Co nie znaczy bynajmniej, że nie mogę zapomnieć tekstu - podkreśla.

To może się zdarzyć, jak w wypadku każdego spektaklu. Tutaj ryzyko jest o tyle większe, że tekstu do opanowania jest dużo więcej. Żeby zapewnić aktorom komfort pracy, ponad widownią parteru zostanie zamontowany prompter, na którym w części IV pojawi się tekst dramatu. Na zasadzie dodatkowego koła ratunkowego. Bo podstawowym, niezbędnym zabezpieczeniem jest obecność suflerki w lewej kulisie sceny.

Nagłe spojrzenie nie zadziała

Magda Kabata, która w Teatrze Polskim pracuje od 1992 roku, przeżywa premierę "Dziadów" na równi z pozostałymi realizatorami.

- Nerwy są - przyznaje suflerka. - Jest więcej pracy, no i trzeba uważać na każde zdanie i każdy wyraz, tak żeby wszystko było w zgodzie z tym, co napisał Mickiewicz. Dotychczas pracowaliśmy z fragmentami tekstu, dopiero na próbie generalnej będziemy mierzyć się z całością. Wiem, że na te pięć godzin muszę się skoncentrować w stu procentach, nie mogę się ani na chwilę rozproszyć, ani zapomnieć.

Dodatkowy kłopot w tym, że część akcji rozgrywa się przy zaciemnionej scenie i biurko suflerki musi być całkowicie zasłonięte. Wypracowane wcześniej sposoby komunikacji z aktorami, w rodzaju rzucanych przez nich spojrzeń w jej stronę, tym razem nie zadziałają. Nie sposób też będzie zauważyć ich reakcji, tego, czy nagła pauza jest zaplanowana czy też oznacza chwilowy kłopot z pamięcią. Tym razem trzeba będzie zdać się na znaczące chrząknięcia.

- Na szczęście praca na próbach dużo daje - mówi Magda Kabata. - Dzięki niej wiem już, w których momentach aktorzy zapominają tekstu.

Romantyzmu nie grać romantycznie

Bartosz Porczyk podkreśla jednak, że podczas pracy nad "Dziadami" wcale nie kłopoty z tekstem okazały się najtrudniejsze. - Kiedy miałem Gustawa już mniej więcej w głowie, Michał Zadara zabronił mi grać - miałem mówić i szukać sensów. To przedziwne, bo moje dotychczasowe doświadczenie sceniczne sprawiało, że chciałem rozszarpywać rany, czekałem na ten moment, kiedy ze sceny poleje się moja krew i moje cierpienie. Tymczasem musiałem wyrobić w sobie niesamowitą dyscyplinę, żeby sobie na to nie pozwolić. Taka przygoda przytrafiła mi się po raz pierwszy, odkąd pracuję w teatrze, że tak dalece muszę się pilnować. Bo cały kłopot w tym, że romantyzmu nie można grać romantycznie. To jest zasada, o której będę musiał pamiętać każdego wieczora.

"Dziady" w Teatrze Polskim we Wrocławiu

Wszystko wskazuje jednak na to, że ani czas trwania spektaklu, ani potężna dawka Mickiewiczowskiego tekstu, dawno, bo już od 37 lat niewystawianego na żadnej z wrocławskich scen, nie odstrasza widowni. Wręcz przeciwnie - działa na nią jak magnes. Bilety na lutowe przedstawienia, grane na największej, liczącej 400 miejsc scenie im. Jerzego Grzegorzewskiego przy ul. Zapolskiej, zostały już wyprzedane w całości. Chętni na marzec powinni pospieszyć się z rezerwacją - biletów zostało naprawdę niewiele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji