Artykuły

Bakcyl Dżumy

"Bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika... mo­że... przez dziesiątki lat pozostać uśpiony". Ten fragment z powieści Alberta Camusa "Dżuma" jest od lat motywem wykraczających poza for­malne odczytanie powieści. Akcja, która jest pre­tekstem fabularnym, pozwala pisarzowi spojrzeć na człowieka uważnie. "Dżuma" stała się też wy­zwaniem dla realizatorów teatralnych.

Julia Wernio - twórczyni ad­aptacji i spektaklu w Teatrze Miejskim w Gdyni nie ukrywa, że tekst literacki "trafił" w jej czas niepokojów, lęków, dra­matycznych pytań. "Nie umiem nazwać mojego smutku, uczu­cia pustki i strachu. Chcę być! Chcę poczuć piękno mojego istnienia - w jego niepewności, zwątpieniu i marzeniach, cier­pieniu i radości, nie chcę prze­mijać, chcę żyć - i zobaczyć przed sobą swój pejzaż" - napi­sała w programie. To wyznanie artysty wrażliwego i niespokoj­nego. Julia Wernio robi teatr nieobojętny, potrafi postawić na swoim w sensie interpreta­cyjnym. I tego "swego" szukała też w "Dżumie". Czy znalazła? W tekście i sposobie scenicznej obróbki powieści na pewno tak. Natomiast chyba nie udało się owej "esencji" odnaleźć w teatralnej realizacji.

Tekst "Dżumy" wymaga" bar­dzo precyzyjnego aktorstwa, grania nieomal ze środka z nie­pokojem, drganiem. Bohatero­wie Camusa nie są jednowy­miarowi. A w gdyńskim spektaklu mamy sporo sztampy. Jak rozpacz to wyrażana krzy­kiem i bieganiem, wyrzuca­niem ramion w górę, jak smu­tek to w mimice, pocieraniu dłońmi twarzy, jak strach - to w histerycznym śmiechu bar­manki (Urszula Kowalska), która chce użyć życia, być mo­że podobnie jak w ostatniej chwili musi rzucić się "na życie" Natalie (Izabela Gulbierz w niby miłosnych scenach z Raulem - Markiem Koco­tem). Za wiele w tym spekta­klu "gry pozorów". Niby coś się dzieje, każdy z bohaterów mówi o czymś ważnym, tyle że mówią obok siebie. Nie na­wiązują kontaktu, nie zachodzi między nimi żadna sce­niczna interakcja. Pustka draż­ni i nuży, szczególnie w pierw­szej części spektaklu. Nie mo­gę uwierzyć w szaleństwo Granda (Bogdan Smagacki - ciekawy i zdolny aktor), nie czuję rozpaczy matki (Małgo­rzata Talarczyk) po stracie sy­na, bo jest zbyt teatralna. Nie przekonuje mnie sędzia Othon (Zbigniew Jankowski) w pierwszej części widowiska. Potem przekracza granicę tyl­ko "bycia na scenie". Ojciec Paneloux - Mariusz Żarnecki gra surowego kapłana zgodnie z tzw. oczekiwaniami: karze za grzechy. U Camusa światopo­gląd stanowi bardzo ważny motyw w działaniach czy zaniechaniach doktora Rieux. Nie da się więc tylko zakrzyczeć maluczkich, tak jak próbuje to interpretować reży­ser. Stary astmatyk - Sławomir Lewandowski - gderliwy i zrzędliwy kręci się na inwa­lidzkim wózku. Robi ruch na scenie, który nie bardzo mieści się w akcji widowiska, podob­nie jak przesuwane łóżka. Za­brakło mi ładu w tych sce­nach.

Najciekawsze role w "Dżu­mie" zagrali Stefan Iżyłowski jako stary i mądry doktor Castel, który ryzyko podejmuje odpowiedzialnie, Piotr Mi­chalski - dziennikarz Rambert - stonowany, skupiony, uparty, ale nie pozbawiony idei, Rafał Kowal w roli Cottarda niesie autentyzm - szaleństwa i prze­stępstwa, ucieczki od życia i szukania sprzymierzeńców w sytuacjach krytycznych. Da­riusz Siastacz jako doktor Rieux miał bardzo trudne za­danie. Wyciszony, zatopiony w swych myślach, buntuje się tylko raz, by za chwilę znowu działać nieomal automatycz­nie. Automatyzm zakrył nawet rozpacz po śmierci żony.

Scenografia Elżbiety Wernio tworzy klimat spektaklu, ale nie oczarowuje oryginalno­ścią. Muzyka - collage jazzowy - dopełnia czasami akcję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji